Fortuna kałem sie tuczy


piątek, 2 lipca 2010

The Manhattan Transfer w Wytwórni, w Łodzi

Balowanie na Manhattanie

Na tym koncercie „odliczyła” się cała Łódź. Był znakomity dyrygent Wojtek Michniewski z Ireną, Tomek Gołębiewski, koncertmistrz Filharmonii Łódzkiej, Dorota Ossowska, prezes oddziału łódzkiego PKO BP SA, ksiądz Waldek Sondka, Zbyszek Żmudzki – szef Se-Ma-Fora, Irek Kowalewski – Meloman i twórca Oscarów Jazzowych, dziennikarze: Marzena Bomanowska z „Wyborczej”, Renata Sas z „Expressu”, Darek Pawłowski z „Dziennika”, nie pracujący teraz w zawodzie a związani przez lata z łódzkimi (i nie tylko): Ela Sokołowska i Jurek Barski… Wszyscy przyszli posłuchać żywej legendy. I, mam nadzieję, jak i ja, nie zawiedli się.


Klub Wytwórnia rozpoczął III Letnią Akademię Jazzu mocnym uderzeniem. Łódzki koncert The Manhattan Transfer był rodzajem szczególnej podróży przez świat dźwięków i stylów wykonawczych, które przez lata wielkiej kariery zespołu trwale zapisały się w historii muzyki jazowej i nie tylko. Z jednej strony można powiedzieć, że usłyszeliśmy wszystko, z drugiej, że… nic. Bo skoro był przebój „I love coffee, I love tea”, to dlaczego nie było „Twilight Zone”? Niewiele brakowało, a nie usłyszelibyśmy „Chanson D'Amour” – piosenki, która jednoznacznie kojarzy się z zespołem. Szczęśliwie artyści wyraźnie ujęci gorącym przyjęciem, jakie zgotowała im łódzka publiczność, ochoczo zrealizowali wykrzyczane „zamówienie”.

Koncert, trwający niespełna dwie godziny, pokazał jak można w sposób piękny i szlachetny cyzelować sztukę harmonijnego współbrzmienia, nie tracąc przy tym cech własnej indywidualności, jak dobierać barwy i odcienie muzyki, pamiętając o emocjach i dramaturgii koncertu. Czworo wokalistów zaprezentowało najwyższej klasy kunszt wykonawczy tak w stylistyce klasycznego jazzu, jak i pastiszu („My Little Yellow Basket” będący od siedemdziesięciu lat „własnością” Elli Fitzgerald), czy boogie woogie i rock and rolla. Nie przeszkodził temu akompaniament, zredukowany do instrumentów klawiszowych, basu i gitary (och, zabrakło fantastycznej solówki saksofonowej w „Chanson D’Amour”). Z braku trąbki, nieoczekiwanie pełną smaku okazała się improwizacja Cheryl Bentyne , która w jednym z utworów wokalnie zastąpiła… trąbkę z tłumikiem. I nie był to wcale popis wedle zasady sztuka dla sztuki, ale prawdziwy majstersztyk parodystyczny. Jeśli najwyższa klasa, dystans i wysublimowanie będą znakiem rozpoznawczym III Letniej Akademii Jazzu, to przed miłośnikami tego gatunku prawdziwie upalne lato.

Dziękuję Małgosi Łapot i koleżance z działu PR Wytwórni za zaproszenie. I, jeśli mogę, poproszę o jeszcze. I o rozwianie, lub potwierdzenie informacji, że Wytwórnia ma szukać sobie nowego lokum. Ponoć na tym gruncie ma stanąć hotel Hilton. Czy to możliwe?

4 komentarze:

  1. Szary czlowiek4 lipca 2010 03:28

    Żałuję, że nie poszedłem.

    OdpowiedzUsuń
  2. 2Szary: Też żałuję.
    2L: Kiedy obiecana notka o "pomylonej Panience" ?

    OdpowiedzUsuń
  3. Lenarciński5 lipca 2010 20:47

    2bW: Mam nadzieję, że jutro

    OdpowiedzUsuń