Fortuna kałem sie tuczy


czwartek, 17 lutego 2011

Zmarła Karin Stanek

Nie ma już Malowanej lali...


Dopiero dziś dotarła do Polski wiadomość o śmierci Karin Stanek. Artystka zmarła na zapalenie płuc w niemieckim szpitalu 15 lutego. Moje pokolenie pamięta ją doskonale: "Jedziemy autostopem, zwiedzamy Europę", "Malowana lala", "Chłopiec z gitarą". Wszyscy to nucili.
W latach 60. była jedną z najpopularniejszych w Polsce piosenkarek, występowała z Czerwono-Czarnymi. Zaskakujące, że Stanek była osobą niewykształconą: po ukończeniu 7 klas szkoły podstawowej pracowała jako goniec i to z tej pozycji wystartowała w 1962 roku piosenką "Jimmy Joe".
Wraz z Czerwono-Czarnymi występowała na festiwalach w w Sopocie (1962 i 1964) i w Opolu (1963-1966).W 1976 roku wyjechała z Polski do Niemiec.W kraju pojawiała sie rzadko.
Jest jeszcze niewiadoma w życiorysie piosenkarki: jej data urodzenia. Jedne źródła podają, że urodziła sie w 1943 roku, inne, że trzy lata później. Są też takie, które podaja obie daty, ale przeciez prawdziwa może być tylko jedna....

wtorek, 15 lutego 2011

Teatr Wielki w Łodzi: Marek Szyjko - panu już dziękujemy

Szyjko musi odejść

O tym, że Marek Szyjko jest fatalnym dyrektorem Teatru Wielkiego w Łodzi pisałem od dawna. O tym, że nie będzie dobrym dyrektorem wiadomo było już po pierwszych dwóch tygodniach, jakie minęły od nominacji, czyli od końca lipca 2008 roku.
Szyjce nie udawało się prawie nic. Najpierw zlikwidował stanowisko dyrektora artystycznego teatru, później rozmontował dział literacki. Skutkowało to kompromitującymi błędami: repertuarowymi, doboru realizatorów, obsadowymi. Ostatecznie już po roku urzędowania (tak właśnie: urzędowania) Szyjki, Teatr Wielki w Łodzi przestał istnieć jako instytucja kultury. Pozostał budynek i urząd.
Najpierw Szyjce nie udało się zatrudnić dyrektora artystycznego (nie dziwię się, bo kto chciałby pracować w teatrze z kimś, kto mówi, że teatrowi potrzebny jest ład korporacyjny). Później zaproponował własny repertuar, totalnie bez sensu (m.in. zdjęcie premiery „Don Carlosa” i zastąpienie jej „Kochankami z klasztoru Valldemosa”). Później Szyjko rozwiązywał umowy z realizatorami, m.in. z Waldemarem Zawodzińskim i Grzegorzem Wiśniewskim. Jeszcze później Szyjko zaczął bezprawnie używać nazwy Opera Łódź, czego po kilku miesiącach mu zabroniono, na szczęście.
Poprzedni dyrektor artystyczny – Kazimierz Kowalski – zaproponował Wojciechowi Kępczyńskiemu reżyserię „Nędzników”. Szyjce tytuł był pewnie nieznany, więc poprosił, by Kępczyński zrobił ramotę pt. „My Fair Lady”. I nawet rozreklamował to, zapowiadając dodatkowo, że kierownictwo muzyczne obejmie Maciej Pawłowski.
Kępczyński „Nędzników” z Pawłowskim owszem, zrobili, ale u siebie, w Romie. W Łodzi „My Fair…” wyreżyserował Maciej Korwin pod batutą Dariusza Różankiewicza.
Kolejną sensacją było, że Andrzej Seweryn wyreżyseruje „Dydonę i Eneasza”. Już bez rozgłosu dowiedzieliśmy się, że to też nie jest prawda.
Ponad trzy lata temu TW zakupił działkę pod budowę sceny kameralnej. Szyjko przemilczał pomysł, ale rękę po zarezerwowane na budowę środki (ponad 50 mln zł) wyciągnął. I przygotował teatr do… dewastacji. Pod jego auspicjami powstał projekt przerobienia budynku teatru na remizę strażacką: Szyjko wymyślił wybudowanie sceny kameralnej w miejscu dolnego foyer i szatni. Gdzie nowe szatnie – nie wiem, wiadomo, że w zamiarze Szyjki jest wybudowanie nowych korytarzy, którymi widzowie będą docierali do sali widowiskowej. Te rewelacje uzupełnia jeszcze fakt likwidacji magazynu instrumentów (przylegającego do orkiestronu).
Na szczęście Szyjce nie udało się coś jeszcze: przekonać władze do swojej genialności. Z dniem 15 lipca przestaje być dyrektorem Teatru Wielkiego w Łodzi. Jestem przekonany, że teraz może być już tylko lepiej: za Szyjki w łodzkim TW słychać już było tylko pukanie spod dna. Nowe władze marszałkowskie dostrzegły, że król jest nagi. I chwała im za to.

Teatrem pokierować ma Wojciech Nowicki, dyrektor naczelny Teatru im. Jaracza w Łodzi. Jest to pomysł sprzed 5 czy 6 lat. Lepiej późno, niż wcale, ale – jeśli Nowicki zdecyduje się – będzie miał ogromne pole do odgruzowania. Myślę, że to dobra propozycja dla teatru.

środa, 9 lutego 2011

Łódź: Teatr Wielki, Teatr im. Jaracza, Teatr Nowy

Ratujmy Teatr Wielki

W Teatrze Nowym obejrzałem premierę „Mordu” Hanocha Levina, reżyserował Norbert Rakowski. Inscenizacja uniwersalizuje dramat z dobrym skutkiem, jest nowoczesna, na innym aktorskim stylu gry oparta niż ten, który obowiązywał tu jeszcze „przed chwilą”. Szczególnie ucieszyli mnie: Michał Bielński (trzyma formę i ciekawie rozwija się) i Jolanta Jackowska (mam nadzieję na dobre powracająca do „zawieszonego” zawodu W „Nowym” idzie nowe? Oby. Trzymam kciuki.


W Teatrze im. Jaracza zobaczyłem „Barbelo, o psach i dzieciach” Biljany Srbljanovic, reżyserowała Anna Augustynowicz. Do tekstu podeszła z gotową formą, jaką podziwiałem w "Miarce za miarkę” Szekspira (warszawski Teatr Powszechny) i „Weselu” Wyspiańskiego (szczeciński Teatr Współczesny). I może dlatego spektakl łódzki wydał mi się już raz widzianym. Asceza w budowaniu relacji między bohaterami nie przysłużyła się, moim zdaniem, tekstowi, zawierającemu oczywiście poważne spostrzeżenia i refleksje, to jednak nie pozbawionemu nacechowania groteską. Było ciężko i moralizatorsko, mogło być lekko i równie mądrze. Najwięcej przyjemności sprawiły mi dwie panie: Justyna Wasilewska i Agnieszka Więdłocha. Doskonale funkcjonowała scenografia Waldemara Zawodzińskiego, wręcz zapraszająca do odrobinę lżejszej formy. Augustynowicz jakoś tego nie dostrzegła.

Przyjemność absolutną czerpałem oglądając i słuchając Joanny Woś w „Łucji z Lammermoor” Donizettiego. Ostatnio Teatr Wielki w Łodzi grywa rzadko, a jak już to proporcje ma zaskakujące: 3 tytuły operowe, 6 baletów, 1 operetka i 1 musical, ale 3 spektakle (to w lutym). Piotr Wujtewicz nie porwał swą batutą orkiestry, w partii Rajmunda podobał się Grzegorz Szostak, nienagannie zaprezentowała się Bernadetta Grabias jako Alicja, jak zwykle znakomity był Zenon Kowalski jako Henryk. A Edgar… miłosierdzie nakazuje przemilczenie skandalicznej produkcji wokalnej.

Teatr Wielki na swej stronie chwali się sukcesem Joanny Woś w partii Marii Stuart, pisząc przy okazji, że spektakl „Maria Stuart" G. Donizettiego jest koprodukcją Teatru Wielkiego w Łodzi, Teatru Wielkiego im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu i Opery Śląskiej w Bytomiu.

A to coś nowego. Szkoda, że teatr nie pisze kiedy tę koprodukcje zobaczymy w Łodzi. W repertuarowych planach nie ma ani jednego spektaklu „Marii…” do końca sezonu. Podobno w nowym sezonie w teatrze zacznie się remont. Czyżby więc dyrektor TW, Marek Szyjko, zainwestował w produkcję konkurencyjnych scen ot, tak sobie? Dziwne to jest nie mniej, jak to, że na skutek planowanego remontu zniknie (znajdujący się obok orkiestronu) magazyn instrumentów. Pomijając już to, że z dolnego foyer znikną szatnie. Ba, zniknie całe foyer. Marek Szyjko zaplanował bowiem budowę w tym miejscu sceny kameralnej. Można więc przypuszczać, że już niedługo zniknie sam Teatr Wielki, jakim znamy go od blisko 45 lat. Bo jeśli chodzi o kwestie artystyczne, to teatr znika już od ponad dwóch lat. Niknie na naszych oczach.

W 1992 roku, w roku jubileuszu 25-lecia Teatru Wielkiego i latach kryzysu w kulturze, teatr nie miał pieniędzy nawet na zorganizowanie koncertu jubileuszowego. Na łamach „Wiadomości dnia” zorganizowałem akcję „Ratujmy Teatr Wielki” i udało się. Był jubileuszowy koncert (ofiarodawcom raz jeszcze przy okazji dziękuję), znalazły się pieniądze na funkcjonowanie teatru i to w kwitnącej formie (dyrektorem był wówczas Antoni Wicherek). Czy dziś tez potrzebna jest taka akcja? Jeśli tak, to myślę, że najpierw trzeba zastanowić się przed kim teatr należy ratować.

środa, 2 lutego 2011

Czy pani Doda to blachara?

Pani Doda i blachy :)

Ktoś nazwał panią Dodę (to taka pani, która śpiewa piosenki na estradzie) blacharą i ona się obraziła, i poszła do sądu. Nie wiem kto ją tak nazwał, ba, nie wiem nawet czy dobrze zrobił, że ją tak nazwał. Nie wiem też co na to powiedział niezawisły sąd. Bardzo mnie natomiast robawiło czym muszą zajmować się polskie sądy i w jakich sprawach rozstrzygać. I orzekać.
No i jeszcze jedno: sprawdziłem co to takiego ta blachara. Poszperałem w necie i oto, co znalazłem:

Blachara – pejoratywne określenie specyficznego rodzaju kobiety.

Samo określenie "blachara" nawiązuje do "blachy", drogiego samochodu, który ma być podstawowym atrybutem mężczyzny zabiegającego o wdzięki "blachary".
Blachary epatują swoją seksualnością, nosząc ubrania eksponujące nogi, uda, biust, co ma ułatwić im kontrolę nad mężczyznami - uważa prof. Maciej Mrozowski.

Tygodnik "Wprost" definiuje blacharę jako "żywą lalkę Barbie" o następujących atrybutach:

ufarbowane na jasny blond włosy
zbyt ostry makijaż
przesadnie opalona cera
eksponowany kolczyk w pępku
błyszczące dodatki, kryształki, cekiny itp.
Do elementów stroju blachary zalicza się krótkie, jeansowe spódniczki, białe buty na dużym obcasie i bluzki z głębokim dekoltem.

No to jak: jest pani Doda blacharą, czy nie jest?