Fortuna kałem sie tuczy


środa, 27 czerwca 2012

Bogusław Linda skończył 60 lat

,,Kurwy" i artysta

Bogusław Linda kończy dziś 60 lat. Jakoś to dla mnie okropnie zabrzmiało: idol polskiego kina akcji („Psy” itp.) ma 60 lat? Zestarzał się?

Z Lindą zetknąłem się kilka razy w życiu. Pierwszy raz, gdy miał grać główną rolę w filmie, który nie miał budżetu. I jak szybko zetknąłem się, tak szybko się „odetknąłem”. Ostatecznie zagrał Dedek, który po latach okazał się TW.

Kolejne razy to już nie była moja kariera filmowa, a dziennikarska. I spotykaliśmy się na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Po raz drugi zostaliśmy sobie przedstawieni, a o ile dobrze pamiętam, aktu dokonał Czarek Pazura, z którym wówczas przyjaźniliśmy się dość blisko. Zawodowo porozmawiałem z Lindą chyba ze dwa, trzy razy. Pamiętam, że chyba w pierwszym z wywiadów Linda odpowiadając na pytania użył słów powszechnie uznanych za brzydkie, mianowicie kurwa mówił i skurwysyn. W kontekście ról, jakie grał. Mnie naturalnie słowa te nie bulwersowały (i nie bulwersują), więc wywiad do gazety poszedł w wersji nie zmienionej. Korekta chciała poprawiać, na szczęście Ewa Kluczkowska, która była naczelną „Wiadomości dnia” poprawiać nie pozwoliła.  I tak 15, a może i 20 lat temu, dzięki Lindzie, mnie i Kluczkowskiej prasa lokalna wzbogaciła się o „nowe” wyrazy.  

A polskie kino dzięki Lindzie ma jego piękne role m.in. w „Kobiecie samotnej” i „Przypadku”. Ja szczególnie cenię Jacka, u boku Marysi Chwalibóg,  w filmie Agnieszki Holland. Linda nie miał jeszcze trzydziestki.

100 lat.

Euro 2012: Kręcina Kuźniarem zakręcił

Wszystkiemu winien w-f

Ranek przyniósł mi rozbawienie. W moim telewizorze na żywo rozmawiał z Jarosławem Kuźniarem pan Kręcina. I pan Kręcina wkręcał Kuźniarowi m.in. to, że piłkarze polskiej reprezentacji grają tak słabo, bo na lekcjach w-f dzieci nie ćwiczą, albo źle ćwiczą, a nauczyciele też jakoś nie bardzo...

Gdyby Kuźniar był błyskotliwy, może nie musiałby przygotowywać się do rozmowy z takim intelektualistą, jak Kręcina. Ale tradycyjnie słabo przygotowany Kuźniar, dziś nie obronił bramki i Kręcina strzelał gole. Takie szmaty właściwie to były.

Bo co to za argument z tymi szkołami? Czy reprezentację wybiera się z całej populacji? Założę się, że więcej chłopców z oddaniem i zapałem gra w piłkę nożna, niż uczy się pilnie fizyki i matematyki. A uczelnie funkcjonują, kształcą inżynierów, ba: w Polsce jest więcej niż 11 profesorów np. fizyki lub chemii. Na pewno więcej chłopaków trenuje w szkolnych klubach sportowych, niż pracuje w skupieniu w kółku biologicznym, a przecież lekarzy jest w Polsce wielu.

No cóż, Kręcinie udało się wykręcić sianem…

Nie naśmiewam się z nazwiska, ale trudno powiedzieć, by nie pasowało ono do tego pana. On i jego nazwisko przywołują literacki obyczaj nadawania nazwisk charakteryzujących postać. Tak robił m.in. Fredro, gdy rejentowi w „Zemście” dawał nazwisko Milczek, a cześnikowi – Raptusiewicz. I to by było na tyle J

wtorek, 19 czerwca 2012

Ostry dyżur... na okulistyce w szpitalu im. Jonschera


Profesor pełen tortu

To blogowy zapis pisma, jakie wyślę do NFZ. Może jedynie  podaruję im niektóre szczegóły własnej oceny, skupiając się na faktach.
Weekend poza piękną pogodą przyniósł potworny ból oka.  Weekend na wsi ma swoje prawa, więc poczułem, że nie wypada zawracać głowy autochtonom, bo niby co?

- Oko mnie boli – poskarżę się i stanę w kolejce z – dajmy na to – dzieckiem z naderwaną rączką przez kombajn, podczas gdy w tzw. rodzinnej przychodni przyjmuje okulista.

Ból i oko dowiozłem do Łodzi po zmroku.
Rano.

- Dzień dobry, chciałbym przyjść dziś do okulisty…
- Termin jest za dwa tygodnie, ale NFZ nie podpisał z nami kontraktu, więc wizyta u okulisty jest płatna, podobnie jak leki przez niego zapisane i badania ze skierowań wynikające.

- Ale mnie oko boli, bardzo…
- To niech pan próbuje na ostrym dyżurze, u Jonschera.

- A jaki tam numer telefonu?
- Nie wiem.

Jonscher, Milionowa, daleko… Wiem, WAM, WAM jest dobry.
- Dzień dobry, czy mogę przyjść do okulisty? Oko mnie boli…

- My nie przyjmujemy nagłych przypadków, ostry dyżur mają u Jonschera.
Kapitulacja: Jonscher.

- Dzień dobry, czy mogę przyjść do okulisty? Oko mnie boli?
- A to coś pilnego?

- Dla mnie bardzo.

- No, to oceni lekarz, ale proszę. Do przychodni, czy na dyżur?
- A co za różnica?

- Do przychodni trzeba się zapisać, a na dyżur nie.
- To na dyżur. Gdzie mam się zgłosić?

- Na oddział okulistyczny.
Jonscher „na oko” wyremontowany, korytarze pełne ludzi, klatka schodowa paskudna, na pierwszym piętrze budynku „A” drzwi do upragnionego gabinetu, prosto z klatki schodowej. Trzy oczekujące panie szczebioczą radośnie. – Po co one przyszły na ostry dyżur – myślę – skoro „na oko” oczy mają zupełnie OK? Próbuję zajrzeć do gabinetu, ale drzwi są zamknięte.

- W środku jest pacjent – informuje mnie jedna. Okazuje się, że najpierw muszę zarejestrować się. Zajmuję kolejkę, schodzę do rejestracji. Po serii pytań kobieta podsuwa mi jakiś formularz.
- Pan to wypełni.

- Ale ja nie widzę, na nosie nie mam korekcyjnych, tylko ciemne, bo mnie światło razi.
- To ja będę czytała, a pan będzie pisał. Napisałem, „wołami”. Dostaję kartę, wracam na korytarz. Pod gabinetem skład nie zmieniony. Po 40 minutach wychyla się głowa i pani doktor prosi „następną osobę”. Po 7 minutach następna osoba wychodzi, ale wejść nie można: pani doktor poprosi sama. Po kolejnych 40 minutach pani doktor „prosi” i sytuacja powtarza się. Pokonuję szyfry przy drzwiach na oddział i pytam o ordynatora. U siebie go nie ma, więc może w pokoju lekarskim.

- Dzień dobry, szukam profesora Nawrockiego.
- Słucham – odpowiada mi pan zajadający się tortem. Na ogromnym stole trzy wielkie torty, ledwie odpakowane z pudeł. Przy stole trzech panów zajętych konsumpcją.

- Czekam na wizytę u okulisty, na ostrym dyżurze, ponad półtorej godziny, w tym czasie przyjęto dwóch pacjentów, których wizyty trwały niespełna 10 minut.
-  No i? – w pytaniu pana profesora nie słychać jednak zaciekawienia, a raczej irytację. W pytaniu słychać też mozolne przełykanie tortu.

- Ja tego nie rozumiem. Jeśli państwo nie są w stanie sprostać sytuacji ostrego dyżuru, to może lepiej zrezygnować – wydaje mi się, że jestem złośliwy.
- Tu wszyscy pracują  - odpowiada pan profesor nie przerywając jedzenia i oczywiście nie wstając z krzesła, bo co on się będzie przed pacjentem poniżał.

- No właśnie widzę.  Smacznego.
- A z takimi uwagami, to do dyrekcji – dorzuca profesor pełen tortu.

- Nie omieszkam – zapewniam pełen wkur….
Wracam na klatkę schodową. Po 20 minutach wychodzi pacjentka, wchodzę do gabinetu mijając ją w drzwiach. Lekarka coś pisze przy biurku.

- Dzień dobry – mówię szczęśliwy, że oto jestem u celu.
- Proszę wyjść, jestem zajęta.

- Poczekam, oko mnie boli bardzo… Proszę zrozumieć moje poirytowanie, ale czekam już blisko dwie godziny.
- A co mnie to obchodzi – rzuca nie podnosząc głowy znad papierów damesa.

- A co panią w ogóle obchodzi?
- Teraz będę badała pacjentce dno oka i pana nie przyjmę.

Wracam na korytarz.
- Taka młoda, a już chamka – odpowiadam na nieme spojrzenia pozostałych, którzy są zbudowani moją odwagą, czytaj wejściem do gabinetu. Po 3 minutach uchylają się drzwi i pojawia się głowa pani doktor. Nareszcie – cieszę się w duchu, a tymczasem…

- Niech się pan uspokoi, tu wszystko słychać przez drzwi – komunikuje damesa łykając jakieś przedziwne kompleksy i znika za drzwiami. Po 10 minutach pojawia się znowu i – Następny proszę. A następny to ja!!!
- Dzień dobry –powtarzam się, ale jakoś inaczej nie umiem.

- Co panu jest?
- Oko mnie boli od soboty i…

- Jakie pan ma szkła korekcyjne?
- Plus dwa na…

- Sama sprawdzę.

Do gabinetu wchodzi pan profesor pełen tortu. Siada przy aparacie.

- Pan tu podejdzie, głowę na podstawek położy. Opieram brodę na podstawku, opieram czoło o inny (oczywiście nie przetarty nawet). – Nic tu nie ma – konkluduje profesor pełen tortu. Lekarka, jakby uspokojona zajmuje jego miejsce i powtarza badanie.
- Jestem zaniepokojony, bo wynalazłem w podręczniku, że to może być zapalenie oka.

- To pan nie doczytał – żółć kapie z każdej wypowiadanej sylaby. Zakrapia mi atropinę, wracam na korytarz, po 20 minutach znów w gabinecie. Dno oka zbadane, zero informacji zwrotnej, ja już nawet nie pytam, bo co za przyjemność patrzeć, jak młoda i niebrzydka lekarka kołtuni się we własnym kompleksie ważności.
Anna Krzymianowska – bo tak się damesa nazywa, zapisuje leki, ja w skołowaniu nie pytam o dawkowanie, ona nie mówi, no bo przecież nie może się poniżać.

- Dziękuję, do widzenia – to ja do lekarki. Z drugiej strony wymowne milczenie. A więc jednak nie myliłem się, młoda, a już chamka.

W aptece farmaceutka podaje mi leki (77 PLN)

- Pan jak widzę po atropinie, zna pan dawkowanie leków?
- Nie – stwierdzam lekko zaniepokojony.

- Na recepcie lekarka musiała napisać, więc ja panu przepiszę na opakowania leków, żeby się panu nie pomyliło.
- Dziękuję.

- Nie ma za co.

Oko wciąż boli.












poniedziałek, 18 czerwca 2012

Tosca: Cichocka, Hołysz, Vesin

Koleżanki z pracy

Właściwie nie mogę już doczekać się wakacji i chciałbym, żeby trwały jak najdłużej. W perspektywie jednak jest bardzo kusząca premiera Teatru Wielkiego: "Tosca" Pucciniego. Reżyserować będą Janka Niesobska i Waldemar Zawodziński. A w partii tytułowej - trzy wielkie śpiewaczki: Monika Cichocka, Katarzyna Hołysz i Ewa Vesin. Każda inna, każda z ogromnym temperamentem, każda znakomita. Jakie będą trzy Florie Toski w Łodzi? Odpowiedź już pod koniec października. A na bannerze reklamowym, który zawiśnie już niedługo na fasadzie TWŁ, wyglądać będą tak.

                                       

Banner zaprojektowałem wspólnie z Iwoną Marchewką, najlepszą Marchewką świata :) Nasze Toski mierzą ponad 6 metrów

niedziela, 17 czerwca 2012

Posprzątane Złote Maski 2012


Pozłocone

Złotą Maskę dla najlepszego spektaklu sezonu 2011/2012 otrzymał Teatr im. Jaracza, za "Posprzątane" w reż. Mariusza Grzegorzka.

Złota Maska za najlepszą reżyserię - Mariusz Grzegorzek, za „Posprzątene”.

Złota Maska za najlepszą reżyserię - Zbigniew Brzoza za przygotowanie spektaklu dyplomowego studentów aktorstwa PWSFTviT w Łodzi "Z Różewicza dyplom"

Złota Maska za najlepszą scenografię – Grzegorz Wiśniewski, za „Króla Ryszarda III” we własnej reżyserii.

Złota Maska za najlepsze kostiumy: Maria Balcerek, za trzy prace zrealizowane w Teatrze Wielkim w Łodzi: „Wielka Gala Operowa”, „Hiszpańskie fascynacje”, „Madama Butterfly”

Złota Maska za najlepszą rolę kobiecą – Gabriela Muskała za rolę Virginii w „Posprzątanym”.

Złota Maska za najlepszą rolę męską - Michał Staszczak za rolę księcia Buckingham w spektaklu "Król Ryszard III".

Złota Maska za debiut - Piotr Trojan za rolę Ifigenii w spektaklu "I Ifigenia".

Złota Maska za pracę duetu reżyser-dramaturg (przyznana po raz pierwszy w historii)  - reżyser „I Ifigenii”  Tomasz Bazan i dramaturg Szczepan Orłowski.

Złota Maska za wysoki poziom artystyczny za Koncert na Wielki Tydzień z muzyką Pergolesiego i Rossiniego i Koncert muzyki Wojciecha Kilara – Teatr Wielki w Łodzi.

Złota Maska za kierownictwo muzyczne spektaklu "Madama Butterfly" na scenie Teatru Wielkiego w Łodzi - Tadeusz Kozłowski.

Złota Maska dla tealtru lalkowego - "Niewielki, niemały król" w reż. Bogdana Nauki - Teatr Lalek "Arlekin".

Po raz pierwszy przyznana została Złota Maska za najciekawsze wydarzenie w teatrze nieinstytucjonalnym. Otrzymało ją Stowarzyszenie Teatralne Chorea za realizację artystyczno-społecznego projektu "Oratorium Dance Company".

Czarnej Maski nie przyznano.

Złote Maski w sezonie 2011/2012 przyznała kapituła w składzie: Renata Sas ("Express Ilustrowany"), Dariusz Pawłowski i Łukasz Kaczyński ("Dziennik Łódzki"), Małgorzata Karbowiak ("Kalejdoskop"), Piotr Grobliński (www.reymont.pl) oraz Igor Rakowski-Kłos ("Gazeta Wyborcza"). I choć członkiem dożywotnim kapituły jestem, to po raz pierwszy w decyzjach udziału nie brałem. Nie wypadało.

wtorek, 12 czerwca 2012

Tomasz Zimoch, Polska - Rosja 2012

Komentarze i metafory

Tomasz Zimoch w I Programie Polskiego Radia przechodził samego siebie. Nie potrafiłem zanotować wszystkiego, ale kilka spostrzeżeń tak. Są niesamowite, jak Tomek:

Rosjanie wykazują trzęsienie nogami

Polacy w bieli, jeszcze mają czyste majtki

Nasze wysokie chłopaki, nasze wieże Eiffla

Damian Perquis przecięty bólem

Krew szuka sobie ujścia jak Wisła przepływająca obok stadionu i wpadająca do morza

Piłkę trzeba pieścić jak kobietę

Jasnym piłkarskim butem prawej nogi kopnął piłkę

Sprawdził kolana, jakby były to drogocenne kamienie, z których rosyjski jubiler…

Ten jednoosobowy mur ma być murem kremlowskim
Mamy ten remis wytargany

Złote Maski 2012, Lodź

Złote Maski 2012

Już w najbliższą niedzielę, 17 czerwca, zostanie ogłoszony werdykt kapituły Złotych Masek. Z racji pracy po raz pierwszy nie uczestniczę w obradach dotyczących nagrody, którą wymyśliłem. W niedzielę o godz. 19 tu znajdzie się werdykt: punktualnie z godziną wręczenia nagród..

niedziela, 3 czerwca 2012

Kolekcja cd. Piotrkowska

Cudza fotografia

No, może nie taka cudza, bo zrobiona przez zaprzyjaźnionego Czarka Pecolda, z którym pracowaliśmy, z przerwami, przez kilkanaście lat w różnych redakcjach. Czarek bardzo się zmienił na przestrzeni tych lat (na dodatek na lepsze, co nie jest takie częste), ale przede wszystkim zmieniało się jego fotografowanie. Od kilku lat zaskakuje mnie swoim spojrzeniem na świat i ludzi. Oczywiście mam na myśli to spojrzenie przez obiektyw. Nie rozdrabniając się i nie wchodząc w szczegóły - Czarek robi zdjęcia wyrafinowane i... wrażliwe. Na każdym niemal widać jego uczucie, jakie żywi do, że tak powiem, fotografowanego obiektu.

                                                                                               FOT: CEZARY PECOLD
                                             

Zobaczyłem na fb tę fotografię i poprosiłem, bym mógł ją umieścić tutaj. Zgodę dostałem.
I teraz cd. Piotrkowska: Zdjęcie Cezarego pokazuje i mówi o malowaniu światłem obrazów. A na obrazie, dwa pierwsze duże budynki w sercu Łodzi: na skrzyżowaniu Piotrkowskiej z Tuwima/Andrzeja. Te dwa budynki od kilku lat są pustostanami. W pierwszym od prawej - nazywanym Domem buta - mieścił się duży magazyn handlowy, nazywało się to chyba Galeria Centrum (a może inaczej) i prezentowało okazale. Drugi budynek to kiedyś Dom prasy (chyba nie mylę się), dostojny, masywny, imponujący. Podobno mają w nim powstać apartamenty. Podobno, bo od kilku lat informują o tym coraz bardziej spłowiałe tablice umieszczone w ślepych oknach...
Czarku, raz jeszcze dziękuję za zdjęcie.

sobota, 2 czerwca 2012

Piotrkowska

Piotrkowska street, mojego miasta mit

Pospacerowałem dziś Piotrkowską - ulicą, którą słynie moje miasto. To zawsze była dobra sława. Dziś było przygnębiająco. Ulica była wyludniona (między godz. 12 a 14), na betonowej kostce plamy brudu i śmieci. Gazoniki z kwiatkami rachitycznymi, kawiarniane ogródki monotonne i ogromne, wiele z nich z wielkimi stołami i ławami - taki jakiś country style...
Wiele kamienic z odnowionymi elewacjami, więcej z nie odnowionymi, sypią się tynki, balkony, rozpadają schody. Witryny sklepów... trudno dostrzec ciekawe, bo zdominowane przez bankowe pseudowystawy i lumpeksy. Szaro, smutno...
Tak zwane "China Town" zabałaganione, brudne. Skrzyżowanie Piotrkowskiej i Mickiewicza/Piłsudskiego - duże. Więc i dużo bałaganu, sypiącej się kostki brukowej, obstawione budkami, równie ohydnymi i niepotrzebnymi, jak te przy skrzyżowaniu z Zamenhofa.
Fajny sklep-galeria przy Piotrkowskiej 113 - niezmiennie. Zawsze mi się tam podobało, podoba do dziś. Nawet zakupu dokonałem.
Przy pasażu Rubinsteina - przyjęcie kloszardów. Przejeżdża straż miejska mało mnie nie potrącając. Skoro ledwie mnie zauważyli na środku ulicy, to czemu dziwić się, że nie widzą popijawy na trawniku.
Sporo "lokali do wynajęcia". I to, jak można domyślić się, od kilku miesięcy.
Nie wiem dlaczego ludzie dziwią się, że Piotrkowska staje się martwa. A czego niby tu ludzie mają szukać, skoro niewiele się im proponuje.
Skoda, że nie ma pomysłu na uwiedzenie angielskich turystów, którzy tabunami przyjeżdżają do Krakowa. I to wcale nie zwiedzać Wawel czy inne atrakcje architektoniczne. Oni przyjeżdżają do Krakowa bawić się: okupują puby, owszem, sporo piją, ale... Zostawiają w Krakowie każdego weekendu mnóstwo pieniędzy: jedzą, piją, śpią, przemieszczają się. Zarabiają właściciele knajp, komunikacja miejska, taksówkarze, lotnisko, hotele i hostele. A później od zarobionych pieniędzy wpłacają do miejskich kasy podatki.
A może warto byłoby Łódź wypromować w UK (i nie tylko) jako doskonałe miejsce spotkań i zabawy? Ja bym spróbował.