Fortuna kałem sie tuczy


poniedziałek, 12 czerwca 2017

Koniec sezonu w Operze Śląskiej






Gwiazdy świecą w Bytomiu




Opera Śląska na zakończenie sezonu wznowiła "Aidę" w reżyserii Laco Adamika. Ale nie było to, że tak powiem, zwykłe wznowienie: do muzycznej reformy dzieła dyrektor Łukasz Goik zaprosił Tadeusza Kozłowskiego – najwybitniejszego polskiego, jednego z najwybitniejszych współczesnych dyrygentów operowych. Wybór ten sprawił, że dostaliśmy dzieło muzycznie nowoczesne, mówiąc kolokwialnie – odkurzone, pełne energii, blasku i tego, co Kozłowski bardzo lubi – zróżnicowanej dynamiki.
Ale, co bardzo istotne, nie ulegające jakimś modom przedziwnym, a dojrzałe, głęboko przemyślane, mądre i emocjonalne. Nie wiem który już raz Kozłowski potwierdził swoją klasę oraz to, że z każdego zespołu orkiestry potrafi wydobyć to, co w nim najlepsze, a wcześniej jakby uśpione. Tu słowa uznania dla muzyków, którzy zaufali autorytetowi i z oddaniem zrealizowali jego wizję.
Nie inaczej było z solistami, którzy zaproszeni do tej realizacji zostali z różnych stron świata. Chwilami słychać było (zwłaszcza w duetach czy tercetach), że każdy z solistów jest silną indywidualnością, chętnie forsującą swoją wizję postaci. Trzymając spektakl w ryzach własnej wizji, Kozłowski pozwolił jednak artystom na pokazanie własnego rysu. Pewnie nie było to łatwe, ale widzowie otrzymali efekt najwyższej próby.
Wokalnym kunsztem skradł przedstawienie Andrzej Dobber (Amonasro). Artysta wiele lat temu ugruntował swoją pozycję na najważniejszych scenach europejskich i amerykańskich. W Bytomiu pokazał jak imponująco nosi koronę wybitnego barytona, a zarazem artysty umiejącego grać w zespole. To wybitna osobowość i wspaniały głos.
Godnymi partnerkami Mistrza były: Małgorzata Walewska (Amneris) i Tamara Haskin (Aida). Meksykański tenor Luis Chapa, dysponujący ogromnym głosem, przypominał mi stylem śpiewania Władymira Szczerbakowa, którzy przed chyba 20 laty śpiewał Radamesa w łódzkim Teatrze Wielkim. I tak jak wówczas, gdy słuchałem Szczerbakowa, tak i podczas niedzielnego przedstawienia, miałem wrażenie, że momentami głos wymyka się artyście spod kontroli. Przypuszczam, że śpiewak uwolnił wolumen przeznaczony dla widowni na dwa tysiące miejsc, tymczasem widownia Opery Śląskiej jest naprawdę niewielka...
W pozostałych partiach wystąpili artyści związani z bytomską sceną, śmiało stając obok światowych gwiazd. Warto dodać, że istnieje w Operze Śląskiej obsada rodzima (niestety nie słyszałem i nie widziałem) – m.in. Anna Wiśniewska Schoppa i Sylwester Kostecki. To dobrze, bo lubię, kiedy teatr wystawia dzieła niekoniecznie posiłkując się gośćmi. Oczywiście nie mam nic przeciwko zapraszaniu artystów (wręcz przeciwnie), ale siłę teatru buduje własny zespół.
I w tym miejscu gratulacje dla chóru. Tym większe, że chór nie jest duży, za to pięknie, odważnie śpiewający. Tak trzymać!

W warstwie inscenizacyjnej Laco Adamik, na maleńkiej scenie Opery Bytomskiej, w czyniącej cuda scenografii Barbary Kędzierskiej, zrobił co mógł, by stworzyć widowisko.

Fot, materiały OŚl