Fortuna kałem sie tuczy


wtorek, 31 sierpnia 2010

Krzywonos vs Kaczyński

Dziwny jest ten świat

„Solidarność’ na swą 30. rocznicę zaprosiła zasłużonych i ważnych gości. Później członkowie związku kierowanego przez Janusz Śniadka wygwizdali tych gości. Henryka Krzywonos nie wytrzymała przemówienia Jarosława Kaczyńskiego i spontanicznie dała odpór chamstwu oraz słownym peregrynacjom Jarosława. Wcześniej, zgodnie z najlepszym obyczajem, Jarosław nikomu nie podał ręki…


- Pan Kaczyński powinien puknąć się w głowę – mówiła Krzywonos, komentując rewelacje Jarosława i świeżo pisaną przez niego historię sprzed lat.

Po całym zajściu, jak poinformowała Henryka Krzywonos, Andrzej Jaworski (poseł PiS) powiedział do niej po wystąpieniu – ty głupia babo (i inne epitety, jak mówi Krzywonos). Jaworski się wypiera i mówi, że Krzywonos obraziła wszystkich na tej sali, jak również św. pamięci Lecha Kaczyńskiego. I poda ją do sądu.

- Już się ubierałem, żeby tam jechać, powiedziałbym więcej od Henryki – mówił dziś Lech Wałęsa i wzburzony dziękował jej za wystąpienie. A wielu innych działaczy tamtej „Solidarności”, w tym marszałek Senatu Bogdan Borusewicz, cieszy się, że Wałęsa nie przyszedł na uroczysty zjazd, bo też zostałby wygwizdany.

Coraz częściej nie wiem w jakim kraju żyję. A już zupełnie nie wiem co znaczy słowo solidarność, bo w słowniku napisane jest, że to wspólnota działania, podyktowana wspólnotą interesów. Hm…

czwartek, 26 sierpnia 2010

Sex, prochy i… dieta

Pożegnanie sezonu

Każda impreza zapowiada niezwykłości. Tym razem będzie faktycznie fascynująco. Mój przyjaciel Jacek M postanowił oczyścić organizm i nie będzie pił herbaty, nie poczuje też smaku kawy, nie mówiąc o rock and rollu, prochach itp. Chyba nie ślubował „od seksu”?) Oczywiście, jak mawia mój inny kolega – doskonale można bawić się bez alkoholu, tylko po co się tak męczyć.
Specjalnie dla Jacka przytargałem na wieś gar do gotowania na parze (gift Jacka K), zobaczymy, co z tego wyniknie.

Szczęśliwie Karolina nie ograniczy się, a i Pola (poza niejedzeniem mięsa) z pewnością nie będzie grzeszyła wstrzemięźliwością. Jacek K, jak sądzę, będzie jak zwykle duszą towarzystwa, ale zapowiada się i druga dusza, przyjaciel JK, zwany przez Karolinę Tonym Blairem. Weekend na wsi zapowiada się więc doskonale: pożegnamy lato. Niestety. Zastanawiam się, nad teleportacją w kierunku Wysp Kanaryjskich: tam lato twa cały rok. A mnie ostatnio permanentnie go brakuje (lata, nie roku). Chociaż ostatnio zaczynam tęsknić za sezonem. Nie jestem tylko pewien, czy za sezonem w Łodzi…  Na pocieszenie i otarcie łez będzie, że tak powiem, tradycyjny kawior z kartoflami. I coś czystego w naczyniach kształem łudząco przypominającym kieliszki.

wtorek, 24 sierpnia 2010

Wiśniewski, Swinarski i Teatr (nie) Wielki w Łodzi

Strzał w kolano


Zarządca Teatru Wielkiego w Łodzi, Marek Szyjko, od niemal dwóch lat obnosi się dumny jak paw, bo TW da prapremierę „Kochanków z klasztoru Valdemosa” – opery zamówionej u Marty Ptaszyńskiej z okazji 200-lecia urodzin Fryderyka Chopina.

Szyjko na wszystkich możliwych i niemożliwych nośnikach grzał się w blasku sławy Grzegorza Wiśniewskiego, którego udało mu się namówić na reżyserowanie tego dzieła.
Pierwotnie premierę zaplanowano na ubiegły sezon, ale nie udało się teatrowi jej zrealizować. Trzeba przyznać, że jednocześnie z czerwcowym, podany był termin wrześniowy (2010). Jednak i tego terminu teatrowi nie udało się dotrzymać. Premierę przełożono na październik, ostatnio – na grudzień.

Nieoczekiwanie kilka dni temu pan Szyjko podał nazwiska innych realizatorów, niż wcześniej zapowiadał. Reżyserować nie będzie już Wiśniewski, a Tomasz Konina (w TW w Łodzi widzieliśmy, jego interesujące realizacje m.in. „Adriany Lecouvreur”, „Makbeta”, „Kandyda” – niestety, ani jedna pozycja nie znajduje się w ubożuchnym repertuarze łódzkiej sceny), scenografia oczywiście także nie Wiśniewski, a Konina. No cóż…

Jest taka anegdota: znana aktorka Y spotyka na planie filmowym koleżankę X - inną wielką sławę. Wieczorem opowiada o zdarzeniu koleżankom w teatralnej garderobie: Ależ X się zestarzała! Aż miło popatrzeć!
Hm… Ależ się panu Szyjko nie udaje… Właśnie zrezygnował ze współpracy z tegorocznym (dziś ma być oficjalne ogłoszenie faktu) laureatem Nagrody Swinarskiego – najbardziej prestiżowej reżyserskiej nagrody w Polsce, przyznawanej przez krytyków miesięcznika „Teatr”.

niedziela, 22 sierpnia 2010

Teatr Wielki i Szyjko

Rewelacje pana Szyjki

Z trwogą czytam wywiad, jakiego GW udzielił Marek Szyjko, zarządca Teatru Wielkiego w Łodzi, nazywany jego dyrektorem.

Otóż okazuje się, że pan Szyjko, poza zrujnowaniem Teatru Wielkiego repertuarowym i osobowym, czego już dokonał, zamierza teraz zrujnować budynek. Wszystko jedno: piękny, czy brzydki, do rejestru zabytków wpisany, o czym stosowne tablice i akty prawne informują. Szyjko, trzymający teatr w swoich żelaznych rączkach chce pozostawić po sobie własny pomnik. Cóż ów pan ma do powiedzenia o budynku TW?

W planach jest też znacząca rekonstrukcja przestrzeni publicznych. Chcemy, by w obecnym miejscu głównej szatni powstała Scena Kameralna. Zupełnie inaczej też będziemy docierać do widowni Dużej Sceny. Po wejściu do teatru obecnymi schodami, dotrzemy na piętro do szatni, a stamtąd specjalnymi, zupełnie nowymi korytarzami do głównego foyer. Powstanie nowoczesny system zarządzania budynkiem, który znacząco usprawni jego funkcjonowanie, poprawi bezpieczeństwo i komfort przebywających w nim osób.
A może już czas, by w Urzędzie Marszałkowskim powstał nowoczesny system zarządzania panem Szyjko?

Teatr Wielki w Łodzi budowano kilkanaście lat, teraz może zostać  zniszczony w kilka miesięcy, bo jakiś nikomu bliżej nie znany pan ma potrzebę leczenia własnych kompleksów (?) Przerabianie teatru, o jakim bredzi Szyjko, jest niczym więcej, jak komunistyczną kpiną. Pamiętacie jak tzw. kwaterunek dzielił mieszkania na dwa lub trzy i wprowadzał właścicielom obcych lokatorów? Widać to Szyjki klimaty i w nich czuje się najlepiej. Nie ma to jak zreperować coś okręcając drutem i uszczelniając starym płaszczem. Jakoś te metody źle mi się kojarzą...

O innych rewelacjach pana Szyjki już wkrótce, bo jest ich - niestety - sporo.

wtorek, 17 sierpnia 2010

3-city i okolice

Riwiera z second handu

Pobyt w 3-city był ze wszech miar udany. Bałtyk, choć zimny, dawał przyjemność spacerowania. Korzystałem, jak nigdy wcześniej. A przy tym była okazja pomyśleć. I okazja do licznych towarzyskich spotkań.


Okolice 3-city zaskakują: w niektórych miejscach (zwłaszcza na wschód od Gdańska) czas zatrzymał się 20 lat temu. Podobnie jak mentalność właścicieli barów, smażalni, tzw. ośrodków wypoczynkowych. Zwłaszcza tym ostatnim wydaje się, że mogą kształtować ceny dowolnie, a ludzie, przyzwyczajeni do żałosnych standardów, i tak przyjadą. Tymczasem nie przyjeżdżają tak licznie, jak niegdyś. Jedna z właścicielek takiego ośrodka żaliła mi się, że to przez media, które straszą zanieczyszczeniem wody. Nie zauważyła, że jej ośrodek straszył, może nie tyle zanieczyszczeniem, co skrajną bidą: łóżka zniszczone, mebelki sklecone naprędce 30 lat temu, brak radia, telewizora, lodówki, wspólne toalety, dwa prysznice na krzyż… A ceny – głowa mała.
W sklepach – tradycyjnie drożej niż w Polsce centralnej. Obsługa – niekoniecznie kompetentna, ale to już charakterystyczne dla całego kraju.

Słynny Jarmark Dominikański w znacznej części przypomina targowisko ze Stadionu X-lecia: chińskie bluzeczki, obrazki, majtki, biustonosze w bajecznych rozmiarach, maskotki, gdzie niegdzie oscypki (?) i zdrowa żywność. Na firmowym stoisku jednej z firm kosmetycznych wyroby droższe o 10-20 proc. niż w „zwykłych” sklepach. Dziwaczne to wszystko i przygnębiające. A ludzi tłumy.

„Wielkim światem” próbuje powiać w Stegnie, ale to rozmiar świata na miarę prowincji. Niby wszystko ucywilizowane, aspiruje do trzech gwiazdek, w rzeczywistości usiłuje podskoczyć do jednej. Taka riwiera z second handu… Mówiąc szczerze przeszła mi ochota, by kiedykolwiek jeszcze nawiedzać tę okolicę w celach wypoczynkowych. Nawet sentymenty gdzieś się zapodziały.

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Camerimage i Festiwal Dialogu Czterech Kultur

Rewelacje

Zgadnijcie, kto to powiedział?

"Wszystkie festiwale, które będą odgrywać ważną rolę w życiu miasta, mogą liczyć na wsparcie adekwatne do rozmachu i prestiżu. Camerimage nie potrzebuje wielkiej pomocy instytucjonalnej, bo dyrektor Marek Żydowicz jest instytucją samą w sobie, kreuje program i zabezpiecza finanse. Oczywiście nadal będziemy go wspierać. To, że instytucja może dobrze działać i zachowywać twórczą autonomię, potwierdza Fabryka Sztuki, która funkcjonuje na tej samej zasadzie co Miasto Dialogu. Jak widać, model się sprawdza. Natomiast powstanie kolejnych instytucji o takim charakterze musi być związane z superofertą. Wszyscy uznajemy, że Festiwal Dialogu Czterech Kultur był i powinien pozostać wyjątkową propozycją; razem z Camerimage góruje nad resztą. Te dwa sztandary pokazują dwa ważne oblicza Łodzi. Mam nadzieję, że pozostałe festiwale będą się ścigać o coraz lepszą jakość".

wtorek, 3 sierpnia 2010

Krzyż Kaczyńskiego przed pałacem Komorowskiego

Motłoch rulez


Zupełnie nie umiem odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego w niemal 40-milionowym kraju położonym w Europie Środkowej rządzi motłoch? Bo tak właśnie jest w Polsce, od dziś, od godz. 13, kiedy to dokonał się zamach. Jak napisałby Gombrowicz: lokajstwo rzuciło się na państwa.

Oglądam bezpośrednią transmisję tv ze środka Warszawy i mam wrażenie, że widzę pogrążoną w fanatycznym szale stolicę państwa religijnego, jakiego chyba nie ma na świecie.

Okrzyki, jakie wznosili obrońcy krzyża (de facto profani, ale motłoch tego nie rozumie), siłą egzorcyzmów zatrzymały księży, strażników miejskich i policjantów. Nie oddamy krzyża! miało siłę rażenia bomby: przedstawiciele kościoła (to oni instytucjonalnie reprezentują również ten motłoch) i stróże prawa  - ustąpili.

Prawo zatem dyktuje od dziś ulica. I nie to, że nie udało się krzyża zanieść do kościoła św. Anny jest dla mnie wstrząsające (bo tak naprawdę jest mi wszystko jedno gdzie ten krzyż stał będzie, byle nie w przestrzeni publicznej), ale to, że aparat państwa uległ presji rozhisteryzowanych oszołomów.

Myślę, że gdyby ta pani, która krzyczała najgłośniej, nie wołała przed Pałacem Namiestnikowskim Nie oddamy krzyża!, tylko na przykład robiła tam kupę, to natychmiast doszłoby do interwencji i panią wydalono by z tego miejsca. No, ale ta pani miała krzyż. I już jej wolno robić w tym kraju co chce, stawiać krzyże gdzie chce, krzyczeć gdzie i co chce. Jestem pewien, że wsparta na krzyżu może od dziś również robić kupę w każdym miejscu Warszawy, ba, tego kraju.

Może mi ktoś wytłumaczy, dlaczego w XXI wieku trzeba wstydzić się – właściwie w równym stopniu – poziomu współobywateli i bezradności państwa? I krzyża?


Skoro stoi, to wykorzystajmy: "Gwiazdy tańczą z krzyżem" - w finale Małgorzata Kożuchowska bezkonkurencyjnie wygrywa z Iwoną Schymallą po powalającej rumbie z drzewcem, który w trakcie tańca dokonuje samozapłonu i wniebowstąpienia. Kasia Skrzynecka wręcza zwyciężczyni Kryształową Koronę Cierniową i bilet na Życie Wieczne. Amen.

Konkurs na dyrektora Teatru Nowego im. Kazimierza Dejmka w Łodzi

Nareszcie


Jak wieść niesie, władze Łodzi po zapowiedziach, ogłoszonych kilka miesięcy temu, zdecydowały ogłosić konkurs na dyrektora naczelnego Teatru Nowego w Łodzi. Jak zapewnia Wiesława Zewald, wiceprezydent miasta odpowiedzialna za kulturę, konkurs będzie ogłoszony w ciągu najbliższych kilku dni, a jego rozstrzygnięcie zaplanowano na połowę września. To chyba dobra wiadomość. Bardzo jestem ciekaw, kto przystąpi do konkursu. Jeszcze bardziej – kto wygra. Trzymam kciuki za teatrem.

niedziela, 1 sierpnia 2010

PKP, Woś i Mozart

Życie jest piękne


Wczoraj wpadła na wieś Joasia Woś. Trochę poirytowana, bo prowadzi remont mieszkania, a sąsiad zajmujący strych nad jej lokum robi kupę w strop. Jakkolwiek jest to nieprawdopodobne, to tak samo szokujące. Sąsiadowi zlikwidowali zajęte przez niego nielegalnie pomieszczenie, w którym urządził toaletę. Hydraulika nie była tam idealna i przeciekało przez podłogę na sufit Woś. Sąsiad przytomnie zorganizował sobie więc toaletę bezpośrednio nad salonem Joanny. A ponieważ nie miał możliwości za pomocą rur podłączyć się do tak zwanego pionu, rurę wprowadził bezpośrednio w strop. No i kiedy, że tak powiem, defekował, to całość w ów strop spływała. A strop, jak strop, wodoszczelny nie jest, więc wszystko wpłynęło sufitem na podłogę koleżanki. Administracja jakoś nie pali się do poprawy sytuacji, a Woś dostaje apopleksji, czemu nie dziwię się właściwie.

Wieczorem odwiozłem Karolinę na dworzec kolejowy. Ostatni pociąg z Piotrkowa do Skierniewic o godz. 19.42. Punktualnie o tej godzinie głos z megafonu poinformował, że „pociąg przybędzie z opóźnieniem 60 minut. Opóźnienie może ulec zmianie”.
Przez myśl przebiegło kilka przekleństw. Co robić? Może kawa, coś zimnego? Na dworcu, prócz kasjerki, smrodu i brudu nic. W okolicy czynny jeden bar. Karolina chce colę. I jest.
-A ja poproszę małą kawę – uśmiecham się do zmęczonej pani.
- Ale ja już zamykam, więc kawy nie zrobię – odpowiada pani wyraźnie dbająca o klienta.
- Szkoda.
- Ale mogę panu zrobić kawę na wynos, w styropianowym kubku.
- To poproszę.

Usiąść nie ma gdzie, wracamy na peron. Kawa ohydna. Karolina wyjmuje laptop i… zaczynamy oglądać "I Don Giovanni"Saury. Fragmenty rewelacyjne. Opowiadam Karolinie o „Carmen”. Wchodzimy na youtube i oglądamy fragment z Antonio Gadesem i Cristiną Hoyos. Później filmik z tańczącą flamenco Hoyos na jakimś gigantycznym stadionie. I znów „I Don Giovanni”. Oglądamy też fragmenty kuriozalnej inscenizacji „Don Giovanniego” autorstwa Calixto Bieito. Ludzie jakoś dziwnie nam się przyglądają, zupełnie nie rozumiem dlaczego.

Jest 20.45. Głos z megafonu:
- Pociąg z Katowic do Warszawy przez Koluszki, Skierniewice zwiększył opóźnienie do 140 minut.
- I co teraz?

Karolina telefonuje do rodziców, którzy czekają już w Skierniewicach, by jechać do Sochaczewa. Wrócą do domu sami, my wracamy na wieś. Jeszcze tylko przebukujemy bilet na jutro. Idziemy do kasy.
- Proszę mi przebukować bilet na jutro.
- Nie mogę. Musi pani iść do dyżurnego ruchu, żeby zrobił adnotację na bilecie, że pociąg się spóźnił.
- A pani nie może? Przecież wie pani, że ten pociąg ma 140 minut opóźnienia.
- Wiem, ale nie mogę.
- Gdzie ten dyżurny?
- Wejście od drugiej strony budynku.

Idziemy kilka metrów, wchodzimy do obskurnego pomieszczenia. Dyżurna ruchu rozmawia przez telefon. Po dwóch minutach odkłada słuchawkę, zerka w naszą stronę i… wychodzi. Wodzimy za nią wzrokiem z lekka oszołomieni. Poszła do kasjerki, bo oba pomieszczenia są połączone. Wraca. Mówimy o co chodzi, pani bierze bilet i przystawia na nim kilka pieczątek, podpisuje się. Otwiera zeszyt i wypełnia jakieś rubryki. Podpisuje się.

- Teraz może pani iść do kasy odebrać pieniądze – mówi podając opieczętowany bilet.
- Ale ja chcę tylko zmienić datę na bilecie.
- Nie zmienia się daty. Pani odda ten bilet w kasie, a kasjerka odda pani pieniądze. I jak pani chce, to może sobie pani kupić bilet na jutro.

Wracamy do kasy. Kasjerka przystawia kolejne dwie pieczątki, podpisuje się, Karolina też musi się podpisać
- To chce pani bilet, czy zwrot pieniędzy?
- Bilet – mówi zdesperowana Karolina. Podziwiam jej odwagę ;)

Wracamy na wieś. Rano znów do Piotrkowa. Tym razem pociąg nie spóźnił się. Życie jest piękne.