Gdzie jesteś teraz?
„Jezioro”: Michaił Durnienkow. Nie
czytałem. Piotr Pawleński – performer – nie znałem. Yana Ross – reżyser.
„Koncert życzeń” widziałem. Świetny.
Na „Jezioro” szedłem więc właściwie saute. W „Delikatesach”
popsuł się express i barman zaproponował mi kawę instant. Kiedy chciałem
zapłacić, powiedział, że to był poczęstunek, że byłoby mu wstyd wziąć
pieniądze. – Zapraszam na kawę po spektaklu – powiedział. Skąd wiedział, że ja
na spektakl?
W TR ciasno i niewygodnie. Jak zwykle. Jak zawsze w tym
świecie. Miejsce mam dobre, choć z początku myślałem, że będzie za blisko:
trzeci rząd dla nuworyszy. Ale było OK. Nawet bardzo. Bo dobrze jest mieć dobre
miejsce. Chociaż w teatrze.
No więc nie znam Pawleńskiego. Po obu stronach sceny
wyświetlane są tymczasem rejestracje jego performances: odcina sobie kawałek
ucha, przybija młotkiem genitalia do bruku Placu Czerwonego, zawija się w drut
kolczasty. A strażnicy, żeby go uwolnić, ten drut rozcinają. Prawie jak Yana
Ross. „Jeziorem” zawija nas, na tej niewygodnej widowni, w drut kolczasty i nie
przecina żeby uwolnić, a rozsupłuje. To boli i trwa dłużej. Wychodzimy
pokaleczeni. No, ale drut nie pocięty, zdatny do użytku po raz kolejny.
Autor i jego „Jezioro” porównywani są z Czechowem – „Mewa”. Tak, jest tu ten klimat. Ja znalazłam też „Letników” Gorkiego. Snują się snuje, dywagują, atakują. Niby jest cudownie, a jest strasznie. Taka też jest scenografia (Justyna Elminowska): pociągająca, zarazem wzbudzająca lęk.
Trzy pary: dopasowana do siebie, średnio dopasowana i
zupełnie nie dopasowana (nienaganni w swych rolach: Agnieszka Grochowska, Agnieszka
Podsiadlik, Agnieszka Żulewska, Cezary Kosiński, Rafał Maćkowiak i Adam
Woronowicz). Dopasowana musi przejść próbę najtrudniejszą: zdecydować czyje
zabić dziecko. Nie dopasowana – kłopotliwie dopasować się jakoś. Średnio
dopasowana staje się na dłużej podmiotem opowieści – chcą i nie chcą zarazem.
Fascynują się wzajemnie i odpychają. Każde z osobna dźwigają bagaż, o którym
nie chcą mówić. Ba! Jeszcze gorzej: jedno chce przeżywać swoją porażkę, drugie
udaje, że ona nie istnieje, chociaż w istocie jest źródłem człowieczeństwa. A
może tylko świadectwem?
I jeszcze spiritus movens. Ten siódmy. Z nikim i niczym nie
związany, a z każdym połączony, wplątany i spętany (niczym ten drut kolczasty)
człowiek osobny. Psycholog, psychiatra, psychopata, przyjaciel? Agresor,
antagonista? W tej postaci jest wszystko, jest cały świat (ten dobry i zły, i najgorszy).
Yana Ross pomyślała, że to będzie osoba najbardziej czysta i najbardziej
zbrukana. I naga. I tak tę postać gra Dawid Ogrodnik – silny w emocjach i bezbłędny
w warsztacie.
Tymczasem świat się rozpada, emocje chcą biec ku górze, a
okazują się przyziemne. Pochłania nas rzeczywistość. Tak. Doskonale. Ale to my
ją tworzymy - mówi Yana Ross. A tu wiśniowy sad już wyrąbany, Raniewska nie
wraca do Paryża, Nina nie ucieka do Trigorina.
Tylko Piotr Susłow zwycięża tą swoją kwestią: nie istnieje człowiek, który
miałby odwagę być sobą. Chociaż… może Archanioł Gabriel w zwiastowaniu i
objawieniu czy może Dawid Ogrodnik w miłosierdziu i śmierci? A może Pawleński? Nie
napisany, ale przecież obecny?
Najczulszy wobec świata szaleniec bawi się w demiurga i zakłada
swoim „bohaterom” torby foliowe na głowy
w Warszawie. Jak Kosiński sobie w Nowym Jorku. Życie czas kończyć. Jezioro – z
jednej strony zbawienie – okazuje się unicestwieniem.
Po spektaklu nie poszedłem na kawę. Wracałem do domu ze
studentką I roku aktorstwa. Nie umiała porozmawiać o tym, co zobaczyliśmy przed
chwilą. - Nie umiem, jeszcze trawię - powiedziała.
I to jest taki spektakl: trzeba trawić. „Jezioro”, jak
Pawleńskiego życie w sztuce/polityce – nie z expressu. Niestety instant.
Apokalipsa zaskoczyła mnie w teatrze.