Fortuna kałem sie tuczy


poniedziałek, 24 października 2011

Maria Stuarda

Grabias, Woś, Rezner


Bernadetta Grabias śpiewa Elżbietę I doskonale i na scenie często jest potworem, któremu jednak współczujemy.
Joanna Woś jako Maria Stuart nosi się godnie, śpiewa zjawiskowo.
Przemysław Rezner jako Cecil nie ma łatwego zadania, ale intensywnie zaznacza swą obecność.

"Maria Stuarda" Donizettiego w Teatrze Wielkim w Łodzi to uczta wokalna na światowym poziomie. Co cieszy.

niedziela, 23 października 2011

Lodz Design i kongres kultury

Swego nie znamy

W Łodzi festiwal Design’u. Otwarcie przy Targowej 35 super, pomieszczenia, które po zamknięciu wystawy staną się biurami zareklamowane świetnie. Inne miejsca z festiwalem Design – znane, obłaskawione, ale puste. Szykuję się na ciekawe wykłady w następny weekend. Wieść gminna niesie, że Design Festival kosztuje 6 milionów złotych.


We czwartek rozpoczyna się Regionalny Kongres Kultury… Przestudiowałem program i jestem zdziwiony, że tak mało w nim oficjalnych wystąpień przedstawicieli instytucji kultury. Wygląda na to, że to urzędnicy będą o kulturze rozmawiać. Jeśli tylko z pożytkiem dla kultury, to ok. Tymczasem zaprzyjaźniona ze mną łódzka Fundacja Kultury Multi-Kulti wystąpiła do Urzędu Miasta, Rady Miasta, Prezydenta Miasta Łodzi, Urzędu Marszałkowskiego, Sejmiku Województwa Łódzkiego z projektem organizacji Ogólnopolskiego Festiwalu Spektakli Dyplomowych Akademii Muzycznych. Pomysł popierany (żeby nie było: pisemnie) przez niemal wszystkich rektorów polskich Akademii Muzycznych i dziekanów Wydziałów Wokalno-Aktorskich. A co Fundacja otrzymała w odpowiedzi na wysłanych 12 listów: trzy odpowiedzi. Jedną od przewodniczącego Rady Miasta, że przekazał sprawę do komisji, drugą od dyrektora Wydziału Kultury z zachętą do lektury stron internetowych miasta Łodzi i trzeci list z Wydziału Promocji, żeby przyjrzeć się w internecie konkursom, jakie organizuje Wydział Kultury. Ale przyjrzeć się nie można, bo w internecie tego nie ma.

Jako jedyna instytucja zainteresowanie propozycją przejawiło Ministerstwo Kultury. Zdaje się, że Fundacja swój projekt zrealizuje we Wrocławiu… Nie wiem, czy oni mieli tam już kongres kultury, wiem natomiast, że mają kulturę.

środa, 12 października 2011

Rozwiązanie zagadki

To tu

Zdjęcie z zagadki zrobiłem w mieście, w którym stoi ten słynny w świecie budynek. Wiecie już gdzie?

wtorek, 11 października 2011

Kaczyński: Nie odejdę

Znalazłem!
W serwisie Onetu:

Kaczyński pytany o poparcie kandydatów Ruchu Palikota do Prezydium Sejmu zdecydowanie wykluczył możliwość współpracy z tym ugrupowaniem. - W historii różnych państw zdarzają się momenty trudne. To był wielki błąd części naszego społeczeństwa (głosowanie na Ruch Palikota - przyp. red.) - stwierdził. - Dodał również, że "tego typu formacje w parlamencie nie powinny istnieć". - Nie chcemy mieć z nimi nic wspólnego. Ta formacja będzie przez nas całkowicie ignorowana - dodał.

To w ramach chrześcijańskiego miłosierdzia.

poniedziałek, 10 października 2011

Wybory parlamentarne 2011 vs wakacje

Normalizacja?

Arena polityczna dzięki wczorajszym wyborom konstytuuje się, oglądam w moim telewizorze polityków komentujących zjawiska i wyciągających wnioski, i... przypomniałem sobie, że podczas wakacji zrobiłem kilka zdjęć, które chciałem tu zamieścić.
Niektóre fotografie powstały z gwałtownej potrzeby zatrzymania chwili w kadrze, inne z premedytacją, żeby stały się zagadką. I dziś pierwsza z zagadek. Kto wie, w jakim mieście zrobiłem to zdjęcie? Nagrodą będzie... satysfakcja. O ile większa, niż z... No właśnie.

środa, 31 sierpnia 2011

Zawód

Pa ta taj...

Spotkał mnie dziś zawód ze strony instytucji, której z definicji powinno się ufać. Napisałem nawet o tym notkę, ale postanowiłem ją usunąć. Już wiem, że nie wszystko zasługuje na komentarz. Niestety, pozostaje rozczarowanie...

wtorek, 28 czerwca 2011

PWST Krakow

Lubię to!

Chyba nie będzie w tym nic złego, że na swoim blogu ucieszę się. Mam z czego: wczoraj zostałem reżyserem. Dyplomowy spektakl, obrona i już. Jej magnifcencja prof. Ewa Kutryś, przewodnicząca komisji , nie tylko pogratulowała, ale wyraziła życzenia. Jeśli się spełnią (oby!!!) świat bedzie piękniejszy.
Komisji złożonej m.in. z mojego dobrego ducha prof. Żuka Opalskiego i Laco Adamika gratuluję dobrej decyzji. Dyplom uzyskałem jako ostatni z  naszego 7-osobowego roku. Pocieszam się, ze ostatni będą pierwszymi :)
Od 3 do 5 spacerowałem po Krakowie i pierwszy raz widziałem Rynek niemal zupełnie bez ludzi. Podobało mi się. Do tej pory bardzo często odwiedziałem Kraków, mam nadzieję, że tak pozostanie.

sobota, 4 czerwca 2011

Zlote Maski, Malkovich i Lódź

Dwunastu laureatów

Nie mam możliwości rozpisać się, więc suchy komunikat: zebrała się Kapituła łodzkich Złotych Masek i postanowiliśmy...

Złote Maski w sezonie 2010/2011 przyznaliśmy:

za najlepszą scenografię - Wojciech Stefaniak (za "Mord" w Teatrze Nowym i "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" w Teatrze Studyjnyjm)
za najlepszą muzykę - Jakub Ostaszewski (za muzykę do "Apokalipsy" w Teatrze im. Jaracza)
a najlepszą rolę męską - Andrzej Wichrowski (za role w: "Przed odejściem w stan spoczynku" i "Słowie")
za najlepszą rolę kobiecą: Milena Lisiecka (za rolę w "Przed odejściem w stan spoczynku")  i Matylda Paszczenko (za role w: "Przed odejściem w stan spoczynku", "Pamięci wody" i "Gorącym lecie w Oklahomie")
za najlepszą reżyserię - Grzegorz Wiśniewski ("Przed odejściem w stan spoczynku")  i Mariusz Grzegorzek ("Słowo")
za najlepszy spektakl w sezonie - Teatr im. Jaracza za "Przed odejściem w stan spoczynku" w reż. Grzegorza Wiśniewskiego
za najlepszy spektakl w teatrze lalek - Teatr Arlekin za "Złotą różdżkę" (scenariusz i reżyseria Jerzy Bielunas)
Nadzwyczajna Złota Maska: Teatr im. Jaracza za festiwal Nowa Klasyka Europy
Nadzwyczajna Złota Maska: Anna Walczak za całokształt twórczości artystycznej
Wszystkim gratuluję, postaram się w przyszłym tygodniu napisać dwa zdania więcej.

Maski wręczyliśmy w Teatrze im. Jaracza, a uroczystość okrasił swym występem John Malkovich. Dziękujemy "Jaraczowi" za gościnę.

wtorek, 24 maja 2011

PWST Kraków, dyplom Jacka Mikołajczyka

Urodził się reżyser!

Jacek Mikołajczyk dał premierę. Pierwszą w reżyserskim życiu: dyplomową. „Przebudzenie wiosny”. To mój kolega z roku i przyjaciel. Recenzji nie będzie z wielu oczywistych powodów. Głupio byłoby oceniać przyjaciela, a zarazem kolegę po fachu. No, prawie, bo mój dyplom wciąż przede mną (co to będzie, co to będzie…).

Cieszę się, że Jacek ma to już za sobą. I to w świetnym stylu. Napracował się niezwykle, a efekt, jaki uzyskał, wywołał we mnie wzruszenie. Mam utalentowanego przyjaciela. A on miał świetną obsadę. Ale, jak wspomniałem – ocen nie będzie. Powiem tylko, że podobało mi się. Jacku, trzymam za Ciebie kciuki.

PS. Nie byliśmy w „Bunkrze…” Świętowaliśmy w knajpce Teatru im. Słowackiego. W taksówce wypadł mi z kieszeni telefon. Próbuję go znaleźć, ale łatwo nie jest.

wtorek, 17 maja 2011

Rozwiązanie

Dyplom krakowski

Sprawa z dyplomem ostatecznie skrystalizowała. Opera Krakowska w osobie dyrektora Bogusława Nowaka zaproponowała zrealizowanie koncertu 18 czerwca podczas Nocy Teatrów. Odbędzie się on o godz. 20 w Ogrodzie Botanicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wystąpią artyści Opery Krakowskiej, publiczność, miejmy nadzieję, dopisze. Dzień lub dwa dni później - obrona.
Tymczasem myślę jak to ciekawie zrobić i wyruszam do Krakowa. Spotkania, próby, fajnie. W piątek obejrzę spektakl dyplomowy Jacka Mikołajczyka. Chyba później pojawimy się w Bunkrze Sztuki by świętować sukces mojego przyjaciela. W dużym gronie ;)
Profesorowi Żukowi Opalskiemu WIELKIE DZIĘKI!

piątek, 13 maja 2011

Sytuacja bez przerwy dynamiczna

Pat totalny

Kiedy już byłem w ogródku i witałem się z gąską, Joanna Woś rozchorowała się. Ergo: nie będzie "Królowych". A dyplom być musi. I co ja teraz zrobię? Życie jakoś ostatnio mnie nie rozpieszcza, szczęśliwie Prof. Żuk Opalski wziął na siebie rolę ostoi. Czuję to oparcie, ale stres też. Nie chciałbym nikogo zawieść!

piątek, 6 maja 2011

Spadek

1001 drobiazgów

Mieszkanie opustoszałe. Meble, tzw. sprzęt agd, auto, biżuteria, licząc "na oko" tysiąc książek, jakieś dywany, porcelana, okulary, obrazy, drobiazgi. Mama wielu z nich dotykała setki razy. Noże, widelce, telewizor, ubrania. Teraz są same. Coś trzeba z nimi zrobić...
Pogrzeb (kosztował miliard), ksiądz (kompromitował Kościół Katolicki), mnóstwo ludzi na pogrzebie (wszystkim dziękuję w imieniu mamy), kwiaty, kwiaty, kwiaty... Usłane nimi sąsiadujące nagrobki. Siostra z własnymi refleksjami wygłoszonymi publicznie (dziękuję), smutny obiad w Analogii (dziękuję Mietku).
Rodzina bliższa i dalsza, przyjaciele, koleżanki i koledzy, znajomi, sąsiedzi z Łodzi, sąsiedzi ze wsi. Dziękuję.
I Klan Kucharskich. Przyjaciól od zawsze. Od nie wiem kiedy są rodziną. Nie "jak rodzina", ale rodzina. Najlepsza. Ciocia Ewa, wujek Romek, Ania, Piotruś, Ola, Przemek, Konrad, Marysia, Julka - najlepsi na świecie. Mam w nich oparcie, którego jestem pewien, można na Nich polegać jak na Zawiszy.
I ciocia Dzidka. Wrażliwa, czasem trudna, ale nie do podrobienia, trochę jak mama zakręcona i odważna, charakterna. I to też w Niej cenię i za to też Jej dziękuję.
Mam Was wszystkich i dlatego Hania może spać spokojnie.

wtorek, 3 maja 2011

Kopernik, udar, NFZ

Kulą w płot

Ktoś Anonimowy tak skomentował mój post o NFZ i pobycie mojej mamy w Szpitalu im. Kopernika

Skoro opieka w tym szpitalu jest tak mało profesjonalna to dlaczego pani Lenarcińska zawitała do niego na kolejne Święta???

Jak wiemy ostatnio pojawiła się moda na "podrzucanie" starszych chorych osób w okresie świątecznym do szpitali by młodzi mogli spokojnie spędzać Święta...

No więc mu odpisałem:
2Anonimowy: Ja tu raczej opisywałem system NFZ, a nie profesjonalizm lekarzy. Lekarze na oddziale neurologii, a zwłaszcza ordynator i jego zastępczyni to znakomici profesjonaliści i empatyczni ludzie z klasą.

Mamy na święta (kolejne) nie podrzuciłem, no chyba, że wątpić w profesjonalizm lekarzy, którzy przyjmując mamę do szpitala zdiagnozowali u niej kolejny udar krwotoczny i podejrzewali zmiany rozrostowe. Jakkolwiek oceniać - nie sądzę, by zdrową osobę lekarze przyjęli do szpitala. Może Anonimowy ochłonie nieco w swych ocenach, gdy weźmie pod uwagę fakt, że właśnie w tym szpitalu, na pododdziale udarowym, moja mama umarła trzy dni po świętach, na które to ją "podrzuciłem" by odpocząć. Gratuluję wyczucia.

PS
Ordynator oddziału neurologii prof. Andrzej Głąbiński, zastępca ordynatora dr Bożena Adamkiewicz i dr. Zielińska to naprawdę świetni  i oddani pacejntom lekarze

środa, 23 marca 2011

Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych: Jan Klata "Utwór o matce i ojczyźnie"

Matka, Klata, córka


Dziś Jan Klata i jego „Utwór o matce i ojczyźnie” w ramach Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi. Po triumfie „Sprawy Dantona”, przyjętej w Łodzi dwa lata temu entuzjastycznie, Klata zyskał w moim mieście wielu sympatyków. Przyznam, że i ja wówczas przekonałem się do Klaty (po jego debiutanckim „Rewizorze” byłem pod wrażeniem, ale późniejsza twórczość artysty jakoś pozostawała mnie obojętnym. A od „Sprawy Dantona” jest inaczej. Lubię jego wyobraźnię, fantazję, luz, odwagę i, że tak powiem, ekwilibrystykę erudycyjną. Jej przykładem jest właśnie „Utwór…”.

Pięć aktorek, jeden aktor, wszyscy w sukienkach, grają nieustająco dwie role: matki i zniewolonej córki, córki i zniewolonej matki, ojczyzny zniewolonej i urodzonej, i uwodzonej. Z piętnem wszystkiego, co istnieje realnie i w imaginacji. Kierat natręctw, terror, gonitwa myśli i multum odwołań popkulturowych, ale nie tylko, bo są i filmowe, i operowe, i musicalowe, ba, nawet baśniowe.

Znakomite, poruszające przedstawienie. Jakże inne od „Trylogii” w poetyce, języku, jakże „odjechane” wobec „Sprawy Dantona”, a zarazem mające coś w sobie z transowości. No i dwie moje ukochane aktorki: Anna Ilczuk i Kinga Preiss. Fajnie mają z tymi Klatowymi realizacjami we Wrocławskiem Teatrze Polskim.
W sobotę w „Powszechnym” Strzępka i Demirski, w niedzielę Grzegorzek w „Jaraczu”. Lubię teatr.

niedziela, 20 marca 2011

Łódź: Zmierzch Bogów, Opowieści o zwyczajnym szaleństwie

Wesoło i smutno
Środa: „Zmierzch Bogów” w ramach Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych. Grzegorz Wiśniewski zrealizował spektakl w Teatrze Wybrzeże, premiera, o ile pamiętam, odbyła się w 70. rocznicę wybuchu II wojny światowej. Trudno jest przenieść na scenę filmowy scenariusz: oba języki: filmu i teatru, bardzo się różnią. Powstał spektakl poważny, choć kameralny, to o monumentalnej wymowie. I wiele mówiący o władzy, a szczególnie o drodze do niej. Rasowa scenografia Barbary Hanickiej.

Dzień później premiera „Opowieści o zwyczajnym szaleństwie” w Teatrze Studyjnym. Sprawna reżyseria Grzegorza Chrapkiewicza, świetna scenografia Wojciecha Stafaniaka. Zabawny i gorzki zarazem przekaz Zelenki w wykonaniu dyplomantów Wydziału Aktorskiego PWSFTviT pozostawia jak najlepsze wrażenie. W grze aktorskiej momentami jednak można odnieść wrażenie powierzchowności, a powinno się raczej odczuwać dystans wobec postaci.

W poniedziałek zajęcia z Wojciechem Kępczyńskim. No i wypadałoby złożyć II odcinek Sagi szpitalnej…

środa, 16 marca 2011

Teatr Wielki, Dydona i Eneasz, Zamek Sinobrodego

Rehlis rulez

Dorota Szwarcman napisała, a ja... Napiszę tylko, że nic dodać, nic ująć.
Może tylko jedno sprostuję: Teatr Wielki w Łodzi sięga po repertuar XX wieku. Nie tak często jak  Opera Narodowa, ale jednak. Można to sprawdzić.

wtorek, 15 marca 2011

Udar mózgu, slużba zdrowia, NFZ, Szpial im. Kopernika

Saga szpitalna, odcinek 1


Pisanie w trakcie wydarzeń było niestosowne z wielu powodów. Jednym z nich była możliwość niedostatecznego dystansu. Teraz podejmę próbę. Będą kolejne odcinki, jak w „Sadze policyjnej”. Tylko więcej grozy, bo rzecz dotyczyć będzie służby zdrowia w Polsce oraz niezwykłej organizacji pod nazwą NFZ, czyli Narodowy Fundusz Zdrowia. Zatem – odcinek pierwszy.

Jest koniec listopada. Do szpitala im. Kopernika trafia kobieta, po badaniach (tomografia itp.) lekarze stwierdzają krwotoczny udar mózgu. Trafia na oddział neurologiczny z pododdziałem poudarowym. 4 osoby w sali, wszystkie bez kontaktu, poza bohaterką. Bohaterka mówi, ma porażenie lewostronne. Stan konsultuje neurochirurg – stwierdza, że pacjentka nie może być operowana.

Po pierwszej dobie.
- Panie doktorze, jakie są rokowania?
- Proszę być przygotowanym na wszystko.

Mija 10 dni. Pacjentka jest – jak mówią lekarze – kontaktowa, zresztą od pierwszej doby. Karmiona za pomocą strzykawki doustnie. Zacewnikowana. Halucynuje, ale potrafi też momentami zdobyć się na logiczny wywód.
- Panie doktorze, jakie są rokowania?
- No stan jest stabilny, być może wypiszemy ją za kilka dni.
- ?
- No nic więcej nie możemy zrobić.

Mija następne 5 dni. Stan pacjentki jest nie zmieniony. Trzeci raz zmienia się lekarz prowadzący.
- Pani doktor, jakie są rokowania?
- Proszę rozmawiać z ordynatorem.

Gabinet ordynatora.
- Panie profesorze, co może pan powiedzieć o pacjentce?
- Dobrze, że cały czas jest ktoś u pacjentki, dobrze, że państwo się zmieniają przy niej.
- Czy może powinna rozpocząć się rehabilitacja?
- Jeszcze za wcześnie. Jeszcze wszystko może się zdarzyć, krwiak jest ogromny, wchłania się bardzo powoli.
- A lekarz prowadzący (już czwarty) powiedział, że będzie za kilka dni wypisana.
- Niemożliwe.
- ?
- Za wcześnie.

Mija miesiąc. Stan pacjentki ulega niewielkiej poprawie. Objawia się to tym, że pacjentka więcej mówi, częściej śpi w nocy. Nadal halucynuje. Konsultacja psychiatryczna nie wnosi niczego.
- Panie doktorze (piąty lekarz prowadzący) – jak długo pacjentka będzie w szpitalu?
- Proszę rozmawiać z ordynatorem.

Gabinet ordynatora.
- Panie profesorze, porozmawiajmy o pacjentce. Może jakaś rehabilitacja?
- No jest prowadzona.

Od tygodnia. 10 minut dziennie. Pacjentkę odwiedza też logopeda. Wizyta, prawie codziennie, trwa 5 minut, od tygodnia przychodzi do szpitala prywatny rehabilitant. Ćwiczy z pacjentką godzinę dziennie.

Mija 6 tygodni.
Pacjentka nadal sparaliżowana, mniej halucynuje, ale jest obojętna.
- Panie profesorze, może postarajmy się o skierowanie na oddział rehabilitacyjny do szpitala WAM przy pl. Hallera?
- A ma pan jakąś możliwość, żeby to załatwić?
- Tak.
- To niech pan załatwia.

Pan załatwia.

- Panie profesorze, załatwiłem.
- Znakomicie. Kiedy?
- Za tydzień.
- To za tydzień wypisujemy i prosto na pl. Hallera.
- Super, dziękuję.

Mija tydzień.
Kolejny lekarz prowadzący mówi do pacjentki:
- Zrobimy pani operację i usuniemy krwiak.
Pacjentka przestraszona, zestresowana, przecież za dwa dni miała jechać na oddział rehabilitacyjny.

Gabinet ordynatora.
- Panie profesorze, co to za pomysł z tą operacją?
- Poprosiliśmy o konsultację naszego neurochirurga, on zalecił operację.
- Możemy wstrzymać się z decyzją dwa dni? Ja poproszę o konsultację takiego zalecenia.
- Dobrze.

W ciągu dwóch dni wszystkie obrazy trzech tomografii ogląda dwóch renomowanych neurochirurgów. Niezależnie. Zdaniem obu do operacji są wyłącznie przeciwwskazania. Obaj, jak mantrę, powtarzają:
- Nie ma obrzęku mózgu, operacja przyniesie więcej szkody, niż pożytku. Rehabilitacja, jeszcze raz rehabilitacja.

Informuję o tym dwóch lekarzy (jeden jest, drugi był prowadzącym).
- Panowie doktorzy, konsultowałem opinię tutejszego neurochirurga z dwoma innymi, niezależnymi specjalistami. Oni są kategorycznie przeciwni ingerencji chirurgicznej.
- Pan to sobie może mówić, my mamy zaufanie do naszego lekarza.
- A ja nie mam.
- To bez znaczenia, operację należy przeprowadzić.

Gabinet ordynatora.
- Panie profesorze, mam dwie opinie neurochirurgów niezależnych, wykluczające opinię neurochirurga z Państwa szpitala…
- Zatem nie będziemy robić operacji. Proszę tylko napisać, żeby było w dokumentacji, dlaczego nie wyrażają Państwo zgody na operację.

Chwilę później przeprowadzam rozmowę z neurochirurgiem zalecającym operację.
- Panie doktorze, na czym ma polegać operacja pacjentki?
- Na usunięciu krwiaka – rzuca nadęty mądrością lekarz swe odkrycie, niczym ochłap zdebilniałemu z głodu psu.
- Domyślam się, ale może coś więcej?
- Co?
- No, czy tomografia pokazuje obrzęk mózgu?
- Tak, u pacjentki jest wyraźny obrzęk mózgu.
- Pan go widzi na tych zdjęciach?
- Tak – pogarda coraz bardziej podpierana zniecierpliwieniem.
- A jaki skutek przyniesie operacja?
- Nie wiem.
- Zatem do widzenia, spodziewałem się merytorycznej rozmowy z fachowcem, a rozmawia pan ze mną jak dyletant.

Dokumentacja uzupełniona, oczywiście brak zgody. Z uzasadnieniem.

Gabinet ordynatora.
- To wypis za 3 dni i do szpitala na rehabilitację?
- Tak.
- Dziękuję.

środa, 9 marca 2011

Limeryk

Żygląd

W drodze z Łodzi do Gdańska przejeżdża się przez miejscowość o wdzięcznej nazwie Żygląd. Nazwa zainspirowała mnie do popełnienia utworu literackiego upamiętniającego tę urokliwą wieś. A, że Żygląd jest nieduży i szybko się przezeń jedzie, czasu starczyło ledwie na limeryk.


Pewna gruba pani z miejscowości Żygląd
Torsjami chciała poprawić swój wygląd
I choć strasznie rzygała
To wciąż nie wyglądała
Bo na odchudzanie miała mylny pygląd

poniedziałek, 7 marca 2011

Karolina Sofulak wyreżyserowała "Traviatę" w Operze Bałtyckiej

Dyplomowana koleżanka

W sobotę, w Operze Bałtyckiej Karolina Sofulak - moja koleżanka z roku - zadebiutowała. W inscenizacji Marka Weissa wyreżyserowała "Traviatę" - swój spektakl dyplomowy. Zrobiła to jako pierwsza z naszej siódemki.
W Gdańsku, za sprawą tej premiery, poczułem się jak w... Łodzi. Na scenie w partii tytułowej - Joanna Woś, jako Germont - Zbignierw Macias, doktor - Andrzej Malinowski. Na scenie także Joanna Cortes (wiele lat w Łodzi, teraz w Warszawie), a za dyrygenckim pulpitem Jose Maria Florencio, którego poznałem w Łodzi jako rozpoczynającego karierę, by później podziwiać jego kunszt w Warszawie, Poznaniu, wreszcie teraz w Gdańsku, gdzie wspólnie z Markiem Weissem dyrektoruje Operą Bałtycką.  Poczułem się jak w domu, naprawdę. Jaka szkoda, że tych wspaniałych artystów albo nie widzimy w Łodzi wcale, albo zbyt rzadko... Może z nową dyrekcją Teatru Wielkiego to się zmieni?
Spektakl oglądałem w towarzystwie pani reżyser i dwóch kolegów z roku: Jacka Mikołajczyka, który podarował mi prezent - swoją książkę o historii musicalu w Polsce "Musical nad Wisłą" i Łukasza Gajdzisa - podarował mi sympatyczną wymianę zdań. Z Krakowa na premierę przyjechał tylko prof. Józef Opalski zwany Żukiem. Z Łodzi Jacek Kubis.
A jakie było przedstawienie? Odwiedzcie Operę Bałtycką i pozwólcie porwać się wyobraźni twórców.
W tę samą sobotę w Teatrze Wielkim w Łodzi odbyła się premiera "Dydony i Eneasza" oraz "Zamku Sinobrodego". Kiedy będę miał okazję obejrzeć - jeszcze nie wiem.

czwartek, 3 marca 2011

Irena Kwiatkowska nie żyje

Kobieta już nie pracująca

Zmarła Irena Kwiatkowska, miała 98 lat. Jak ze smutkiem wspomina się osobę, która całe życie dostarczała uśmiechu? Mnie Kwiatkowska kojarzy się z komediowym aktorstwem najwyższej próby. Tak samo profesjonalnie śpiewała piosenki Przybory i Wasowskiego, jak mówiła "Ptasie radio" dzieciom. Była Hermenegildą Kociubińską i truła w "Arszeniku i starych koronkach" w parze z Ludwiżanką. Miała roztańczone nogi w "Hallo Szpicbródka" i fenomenalne zagubienie w "Wojnie domowej".
Osobiście rozmawiałem z Ireną Kwiatkowską ze trzy razy. Za każdym razem miło i sympatycznie, za każdym razem nie miała ochoty, by publikować wywiad. Mówiła: a co ja mogę mieć ciekawego do powiedzenia? Ja już powiedziałam wszyskto na scenie.
Żal.
Środowiskowa wieść mówiła, że Kwiatkowska przez kilkadziesiąt lat dzieliła teatralną garderobę w "Syrenie" z Hanką Bielicką. I nigdy panie nie przeszły na "ty". Hm...

wtorek, 1 marca 2011

Szyjko znika z Łodzi, Sofulak rulez, ale w Gdańsku

Karolina rulez


Karolina Sofulak, moja przyjaciółka, z jednego i tego samego roku studiów, jednocześnie debiutuje jako reżyser w operze i robi dyplom. „Traviatą” Verdiego w Operze Bałtyckiej. Reżyseruje w inscenizacji prof. Marka Weissa Grzesińskiego.


W obsadzie m.in.: Joanna Woś, Joanna Cortes, Zbigniew Macias, Andrzej Malinowski. A za dyrygenckim pulpitem Jose Maria Florencio. Wszyscy, jeśli nie teraz, to kiedyś w Łodzi. W „moim” Teatrze Wielkim, w którym nastał czas wietrzenia po dyrekcji niejakiego Szyjko. Kto wysprząta tę stajnię Augiasza? Oby dokładnie. Nie mogę się doczekać.

czwartek, 17 lutego 2011

Zmarła Karin Stanek

Nie ma już Malowanej lali...


Dopiero dziś dotarła do Polski wiadomość o śmierci Karin Stanek. Artystka zmarła na zapalenie płuc w niemieckim szpitalu 15 lutego. Moje pokolenie pamięta ją doskonale: "Jedziemy autostopem, zwiedzamy Europę", "Malowana lala", "Chłopiec z gitarą". Wszyscy to nucili.
W latach 60. była jedną z najpopularniejszych w Polsce piosenkarek, występowała z Czerwono-Czarnymi. Zaskakujące, że Stanek była osobą niewykształconą: po ukończeniu 7 klas szkoły podstawowej pracowała jako goniec i to z tej pozycji wystartowała w 1962 roku piosenką "Jimmy Joe".
Wraz z Czerwono-Czarnymi występowała na festiwalach w w Sopocie (1962 i 1964) i w Opolu (1963-1966).W 1976 roku wyjechała z Polski do Niemiec.W kraju pojawiała sie rzadko.
Jest jeszcze niewiadoma w życiorysie piosenkarki: jej data urodzenia. Jedne źródła podają, że urodziła sie w 1943 roku, inne, że trzy lata później. Są też takie, które podaja obie daty, ale przeciez prawdziwa może być tylko jedna....

wtorek, 15 lutego 2011

Teatr Wielki w Łodzi: Marek Szyjko - panu już dziękujemy

Szyjko musi odejść

O tym, że Marek Szyjko jest fatalnym dyrektorem Teatru Wielkiego w Łodzi pisałem od dawna. O tym, że nie będzie dobrym dyrektorem wiadomo było już po pierwszych dwóch tygodniach, jakie minęły od nominacji, czyli od końca lipca 2008 roku.
Szyjce nie udawało się prawie nic. Najpierw zlikwidował stanowisko dyrektora artystycznego teatru, później rozmontował dział literacki. Skutkowało to kompromitującymi błędami: repertuarowymi, doboru realizatorów, obsadowymi. Ostatecznie już po roku urzędowania (tak właśnie: urzędowania) Szyjki, Teatr Wielki w Łodzi przestał istnieć jako instytucja kultury. Pozostał budynek i urząd.
Najpierw Szyjce nie udało się zatrudnić dyrektora artystycznego (nie dziwię się, bo kto chciałby pracować w teatrze z kimś, kto mówi, że teatrowi potrzebny jest ład korporacyjny). Później zaproponował własny repertuar, totalnie bez sensu (m.in. zdjęcie premiery „Don Carlosa” i zastąpienie jej „Kochankami z klasztoru Valldemosa”). Później Szyjko rozwiązywał umowy z realizatorami, m.in. z Waldemarem Zawodzińskim i Grzegorzem Wiśniewskim. Jeszcze później Szyjko zaczął bezprawnie używać nazwy Opera Łódź, czego po kilku miesiącach mu zabroniono, na szczęście.
Poprzedni dyrektor artystyczny – Kazimierz Kowalski – zaproponował Wojciechowi Kępczyńskiemu reżyserię „Nędzników”. Szyjce tytuł był pewnie nieznany, więc poprosił, by Kępczyński zrobił ramotę pt. „My Fair Lady”. I nawet rozreklamował to, zapowiadając dodatkowo, że kierownictwo muzyczne obejmie Maciej Pawłowski.
Kępczyński „Nędzników” z Pawłowskim owszem, zrobili, ale u siebie, w Romie. W Łodzi „My Fair…” wyreżyserował Maciej Korwin pod batutą Dariusza Różankiewicza.
Kolejną sensacją było, że Andrzej Seweryn wyreżyseruje „Dydonę i Eneasza”. Już bez rozgłosu dowiedzieliśmy się, że to też nie jest prawda.
Ponad trzy lata temu TW zakupił działkę pod budowę sceny kameralnej. Szyjko przemilczał pomysł, ale rękę po zarezerwowane na budowę środki (ponad 50 mln zł) wyciągnął. I przygotował teatr do… dewastacji. Pod jego auspicjami powstał projekt przerobienia budynku teatru na remizę strażacką: Szyjko wymyślił wybudowanie sceny kameralnej w miejscu dolnego foyer i szatni. Gdzie nowe szatnie – nie wiem, wiadomo, że w zamiarze Szyjki jest wybudowanie nowych korytarzy, którymi widzowie będą docierali do sali widowiskowej. Te rewelacje uzupełnia jeszcze fakt likwidacji magazynu instrumentów (przylegającego do orkiestronu).
Na szczęście Szyjce nie udało się coś jeszcze: przekonać władze do swojej genialności. Z dniem 15 lipca przestaje być dyrektorem Teatru Wielkiego w Łodzi. Jestem przekonany, że teraz może być już tylko lepiej: za Szyjki w łodzkim TW słychać już było tylko pukanie spod dna. Nowe władze marszałkowskie dostrzegły, że król jest nagi. I chwała im za to.

Teatrem pokierować ma Wojciech Nowicki, dyrektor naczelny Teatru im. Jaracza w Łodzi. Jest to pomysł sprzed 5 czy 6 lat. Lepiej późno, niż wcale, ale – jeśli Nowicki zdecyduje się – będzie miał ogromne pole do odgruzowania. Myślę, że to dobra propozycja dla teatru.

środa, 9 lutego 2011

Łódź: Teatr Wielki, Teatr im. Jaracza, Teatr Nowy

Ratujmy Teatr Wielki

W Teatrze Nowym obejrzałem premierę „Mordu” Hanocha Levina, reżyserował Norbert Rakowski. Inscenizacja uniwersalizuje dramat z dobrym skutkiem, jest nowoczesna, na innym aktorskim stylu gry oparta niż ten, który obowiązywał tu jeszcze „przed chwilą”. Szczególnie ucieszyli mnie: Michał Bielński (trzyma formę i ciekawie rozwija się) i Jolanta Jackowska (mam nadzieję na dobre powracająca do „zawieszonego” zawodu W „Nowym” idzie nowe? Oby. Trzymam kciuki.


W Teatrze im. Jaracza zobaczyłem „Barbelo, o psach i dzieciach” Biljany Srbljanovic, reżyserowała Anna Augustynowicz. Do tekstu podeszła z gotową formą, jaką podziwiałem w "Miarce za miarkę” Szekspira (warszawski Teatr Powszechny) i „Weselu” Wyspiańskiego (szczeciński Teatr Współczesny). I może dlatego spektakl łódzki wydał mi się już raz widzianym. Asceza w budowaniu relacji między bohaterami nie przysłużyła się, moim zdaniem, tekstowi, zawierającemu oczywiście poważne spostrzeżenia i refleksje, to jednak nie pozbawionemu nacechowania groteską. Było ciężko i moralizatorsko, mogło być lekko i równie mądrze. Najwięcej przyjemności sprawiły mi dwie panie: Justyna Wasilewska i Agnieszka Więdłocha. Doskonale funkcjonowała scenografia Waldemara Zawodzińskiego, wręcz zapraszająca do odrobinę lżejszej formy. Augustynowicz jakoś tego nie dostrzegła.

Przyjemność absolutną czerpałem oglądając i słuchając Joanny Woś w „Łucji z Lammermoor” Donizettiego. Ostatnio Teatr Wielki w Łodzi grywa rzadko, a jak już to proporcje ma zaskakujące: 3 tytuły operowe, 6 baletów, 1 operetka i 1 musical, ale 3 spektakle (to w lutym). Piotr Wujtewicz nie porwał swą batutą orkiestry, w partii Rajmunda podobał się Grzegorz Szostak, nienagannie zaprezentowała się Bernadetta Grabias jako Alicja, jak zwykle znakomity był Zenon Kowalski jako Henryk. A Edgar… miłosierdzie nakazuje przemilczenie skandalicznej produkcji wokalnej.

Teatr Wielki na swej stronie chwali się sukcesem Joanny Woś w partii Marii Stuart, pisząc przy okazji, że spektakl „Maria Stuart" G. Donizettiego jest koprodukcją Teatru Wielkiego w Łodzi, Teatru Wielkiego im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu i Opery Śląskiej w Bytomiu.

A to coś nowego. Szkoda, że teatr nie pisze kiedy tę koprodukcje zobaczymy w Łodzi. W repertuarowych planach nie ma ani jednego spektaklu „Marii…” do końca sezonu. Podobno w nowym sezonie w teatrze zacznie się remont. Czyżby więc dyrektor TW, Marek Szyjko, zainwestował w produkcję konkurencyjnych scen ot, tak sobie? Dziwne to jest nie mniej, jak to, że na skutek planowanego remontu zniknie (znajdujący się obok orkiestronu) magazyn instrumentów. Pomijając już to, że z dolnego foyer znikną szatnie. Ba, zniknie całe foyer. Marek Szyjko zaplanował bowiem budowę w tym miejscu sceny kameralnej. Można więc przypuszczać, że już niedługo zniknie sam Teatr Wielki, jakim znamy go od blisko 45 lat. Bo jeśli chodzi o kwestie artystyczne, to teatr znika już od ponad dwóch lat. Niknie na naszych oczach.

W 1992 roku, w roku jubileuszu 25-lecia Teatru Wielkiego i latach kryzysu w kulturze, teatr nie miał pieniędzy nawet na zorganizowanie koncertu jubileuszowego. Na łamach „Wiadomości dnia” zorganizowałem akcję „Ratujmy Teatr Wielki” i udało się. Był jubileuszowy koncert (ofiarodawcom raz jeszcze przy okazji dziękuję), znalazły się pieniądze na funkcjonowanie teatru i to w kwitnącej formie (dyrektorem był wówczas Antoni Wicherek). Czy dziś tez potrzebna jest taka akcja? Jeśli tak, to myślę, że najpierw trzeba zastanowić się przed kim teatr należy ratować.

środa, 2 lutego 2011

Czy pani Doda to blachara?

Pani Doda i blachy :)

Ktoś nazwał panią Dodę (to taka pani, która śpiewa piosenki na estradzie) blacharą i ona się obraziła, i poszła do sądu. Nie wiem kto ją tak nazwał, ba, nie wiem nawet czy dobrze zrobił, że ją tak nazwał. Nie wiem też co na to powiedział niezawisły sąd. Bardzo mnie natomiast robawiło czym muszą zajmować się polskie sądy i w jakich sprawach rozstrzygać. I orzekać.
No i jeszcze jedno: sprawdziłem co to takiego ta blachara. Poszperałem w necie i oto, co znalazłem:

Blachara – pejoratywne określenie specyficznego rodzaju kobiety.

Samo określenie "blachara" nawiązuje do "blachy", drogiego samochodu, który ma być podstawowym atrybutem mężczyzny zabiegającego o wdzięki "blachary".
Blachary epatują swoją seksualnością, nosząc ubrania eksponujące nogi, uda, biust, co ma ułatwić im kontrolę nad mężczyznami - uważa prof. Maciej Mrozowski.

Tygodnik "Wprost" definiuje blacharę jako "żywą lalkę Barbie" o następujących atrybutach:

ufarbowane na jasny blond włosy
zbyt ostry makijaż
przesadnie opalona cera
eksponowany kolczyk w pępku
błyszczące dodatki, kryształki, cekiny itp.
Do elementów stroju blachary zalicza się krótkie, jeansowe spódniczki, białe buty na dużym obcasie i bluzki z głębokim dekoltem.

No to jak: jest pani Doda blacharą, czy nie jest?

piątek, 28 stycznia 2011

Stoisko w Carrefour

Sklepowe rewelacje

Wchodzę, patrzę, nie widzę. W pewnym momencie dostrzegam. I dzielę się z Czytelnikami






Fajne, prawda?

środa, 26 stycznia 2011

Kochane PKP, cudowne TLK

No comment

TLK Łódź - Warszawa


Pierwszy wagon bez przedziałów. Pusto, 3-4 osoby w środku. Na początku wagonu, w ścianie, gniazdko 230 V. Siadam, podłączam laptop, uruchamiam. Nie działa. Gniazdko, nie laptop, po przecież ten tekst na nim piszę. Przechodzi konduktor.

- Proszę pana, czy to gniazdko będzie działało dzisiaj?
- Nie wiem.
- Ja też nie wiem, dlatego pytam. A od kogo mogę się dowiedzieć?
- Zaraz sprawdzę. No, sprawdziłem, to gniazdko nie będzie działać.
- A dlaczego nie? Specjalnie usiadłem w tym miejscu, żeby z niego skorzystać.
- No wie pan, nie działa, bo wagony są już stare.
- Wie pan, są kamienice, które mają więcej niż sto lat i gniazdka elektryczne tam działają. To nie, że wagony są stare, tylko PKP o nic nie dba: ani o pasażerów, ani o własny majątek.
Pan robi minę i mówi:
- Bilet do kontroli poproszę.

czwartek, 20 stycznia 2011

Teatr Wielki w Łodzi: Jubileusz 30-lecia pracy artystycznej Jolanty Bibel i kolejne wpadki Marka Szyjko

Bibel ponad wszystko

Tę notatkę dyktuję, bo mam poparzoną dłoń. Nie chodzę prawie, bo złamałem palce u nogi. Zajęło mi to niespełna 24 godziny. Cieszę się, że przed jedną z kontuzji udało mi się być na „Aidzie”, w którym to przedstawieniu "obeszła" jubileusz 30-lecia pracy artystycznej Jolanta Bibel – jedna z najlepszych mezzosopranistek nie tylko w tym kraju.


Myślałem jak też tym razem Jolanta Bibel zaśpiewa Amneris… Okazało się, że jak zawsze – znakomicie. Partnerowali jej równie świetni: Monika Cichocka (Aida), Krzysztof Bednarek (Radames), Zenon Kowalski (Amonasro). Wieczór w łódzkim Teatrze Wielkim był bardzo miły.
Nie zabrakło zabawnych sytuacji (po spektaklu, zza opuszczonej kurtyny) publiczność miała okazję wysłuchać chóralnego „Sto lat” w wykonaniu wszystkich artystów, a przeznaczonego Jubilatce. Widzowie zatrzymali się i… klaskali.

Nie zabrakło też, do czego bywalcy TW są już przyzwyczajeni, kompromitujących wpadek Marka Szyjko, który, gdyby ktoś nie wiedział – wciąż jest dyrektorem Teatru Wielkiego. W prologu pan Szyjko wszedł na scenę by złożyć stosowne hołdy pani Bibel. Przypomniał, że na łódzkiej scenie zadebiutowała jako Adalgisa w „Normie” Belliniego, mówiąc Adalgiza (poprawnie powinno być Adaldżiza), ale dyrektor teatru operowego nie musi przecież tego wiedzieć. Podobnie, jak nie musi widzieć, że nazwisko czeskiego kompozytora Antoniego Dworaka poprawnie wymawia się Dworzaka (to było a’propos partii Jirzibaby w „Rusałce”. „Ale obciach” – zauważył siedzący obok mnie meloman. Nie sposób nie przyznać racji.

piątek, 14 stycznia 2011

Pożegnaliśmy Krzysztofa Kolbergera. Nie towarzyszyłem mu w ostatniej drodze

Najpierw mama

Wczoraj pożegnaliśmy Krzysztofa Kolbergera. Nie wziąłem udziału w pogrzebie, bo musiałem być w redakcji. Przyszedłem spóźniony (choć niby w Warszawie mieszkam najbliżej), ale jechałem z Łodzi, gdzie zmagam się z chorobą.

To nie tak, że w Łodzi się zmagam, a w Warszawie nie. Bo nie ja choruję. Zmagam się z chorobą mamy. No i nie byłem na pogrzebie Krzysia, bo świtem zmagałem się z chorobą w Łodzi, a przed południem z zajęciami w pracy.
W „Super Expressie” jestem od „przed chwilą”, a co chwilę „uciekam”. Na początku tylko na studia, od półtora miesiąca wygospodarowuję każdą wolną chwilę, by załatwiać najważniejsze sprawy w Łodzi. Sytuacja weryfikuje podejście do życia. Truizm. Ale kiedy zdajemy sobie z niego sprawę? Zawsze (no, może prawie zawsze) najważniejsza była dla mnie praca. A teraz nie jest najważniejsza, bo najważniejsze jest przywracanie mamy do świata. I to zajęcie kradnie mi czas dla pracy, odbiera mi czas na pisanie książki, którą powinienem oddać w końcu grudnia. Obym oddał w końcu stycznia.
I nie towarzyszyłem Krzysiowi w ostatniej drodze. W lutym pójdę na cmentarz, zapalę świeczkę, pożegnam się z Nim indywidualnie. Krzysiek nie miałby pretensji. Przekonywałby, że najpierw mama…

Nie spodziewałem się, ale w redakcji spotykam się z niezwykłą dziś życzliwością, zrozumieniem (to akurat nie dziwne, bo ludzie pracują tu empatyczni, mili, inteligentni i wrażliwi) i to od wszystkich. Poczynając od Sławka Jastrzębowskiego - który na każdym kroku potwierdza prawdę, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie - po wszystkich ludzi, którzy właśnie mnie poznali. Marcin Kowalczyk, którego zastępuję, powiedział mi dziś, że „nie ma sprawy, sytuacja losowa, nie martw się”. Sławek, że „teraz nie ma nic ważniejszego, jak mama”. Dziękuję i przepraszam.

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Teatr Muzyczny Roma w Warszawie: "Les Miserables" i Łukasz Zagrobelny oraz Marcin Mroziński

Gavroche ukradł spektakl


Oblicza się, że na świecie zagrano 38 tysięcy spektakli „Les Miserables”, które obejrzało 55 milionów widzów. Liczby robią wrażenie. Podobnie jak warszawskie przedstawienie, które w Teatrze Roma wyreżyserował Wojciech Kępczyński – dyrektor i autor największych sukcesów tego teatru.

„Les Miserables” uznawany jest za króla gatunku z racji dobrze skonstruowanego libretta Alaina Boublila i Herberta Kretzmera (opartego na „Nędznikach” Victora Hugo) i znakomitej muzyki Claude-Michela Schönberga, który, że tak powiem, nie oszczędzał na inwencji i skomponował kilka prawdziwych hitów, np. „Who Am I?”, „One Day More", „Do You Hear the People Sing”.

W inscenizacji podpisanej przez Kępczyńskiego uderza asceza – dotąd obca stylistyce reżysera. I, przyznam zaskoczony, że właśnie oszczędne, symboliczne i kameralne sceny zrobiły na mnie największe wrażenie. W musicalu wydaje się ryzykowne pozostawienie aktora samego na pustej scenie, śpiewającego w delikatnej poświacie ledwie świecącego reflektora. A jednak. „Les Miserables” i zawarte w musicalu emocje pozwalają na taką właśnie interpretację.

Ale Kępczyński nie byłby sobą, gdyby nie skusił się na efekty specjalne, a te mają to do siebie, że im ich mniej, tym atrakcyjniejsze. Kępczyński używa ich oszczędnie i romantycznie (scena śmierci Javerta jest tak ładna, że aż kiczowa), ale momentami nierozważnie (barykada). W pewnej chwili powstaje wrażenie, jakby wszystkiego było za dużo.

Niestety, coś jest w tym przedstawieniu, co nie do końca pozwala mi uczciwie się nim zachwycić. To niektóre sceny zbiorowe, dryfujące w kierunku rodzajowości. I wcale nie o typowo musicalowy rozmach tu chodzi, bo np. scena balu rozmach ma, ale rodzajowa jest tu tylko para bohaterów (upiorni małżonkowie Thenardier) - prowadzona zresztą konsekwentnie i zgodnie z librettem - co zresztą przydaje scenie klimatu i pewnej symboliki. Jakoś nie a’propos wydały mi się sceny uliczne, a zwłaszcza scena w domu publicznym z pracownicami tak ciężko harującymi, że niemal każda miała zdarte i broczące krwią uda i łydki.

Siłą warszawskiej premiery, poza inscenizacją, są muzycy świetnie grający pod niezawodną batutą Macieja Pawłowskiego (zresztą nie pamiętam, żeby Pawłowski przygotował w „Romie” coś, co nie było by na szóstkę z plusem) oraz wokaliści: bez zarzutu śpiewający Janusz Kruciński (Valjean), Ewa Lachowicz (Eponine), Marcin Mroziński (Marius), Łukasz Zagrobelny (Emjolvas). Ale aktorsko przedstawienie odebrał wszystkim Aleksander Kubiak – chłopiec, który rolą Gavroche’a poruszył i zachwycił wszystkich widzów. Scenicznej swobody i pewności mogą mu zazdrościć najlepsi.

,

sobota, 8 stycznia 2011

Krzysztof Kolberger nie żyje

Na początku była awantura (c.d.)

Wczoraj zamieściłem początek tekstu, jaki ukazał się w dzisiejszym wydaniu "Super Expressu". Dziś link i przekierowanie do całości.
Trudno mówić i pisać o nim, że już go nie ma, chociaż, co może zabrzmieć okrutnie, śmierć Krzysia dla nikogo nie była zaskoczeniem: chorował blisko 20 lat. Miałem szczęście poznać Krzyśka zanim dopadła go choroba. Okoliczności naszego pierwszego spotkania były jak najbardziej zawodowe oraz nieprzyjemne. A miejsce... Obóz koncentracyjny w Oświęcimu.

Poznaliśmy się w

piątek, 7 stycznia 2011

Zmarł Krzysztof Kolberger

Na początku była awantura


Trudno mówić i pisać o nim, że już go nie ma, chociaż, co może zabrzmieć okrutnie, śmierć Krzysia dla nikogo nie była zaskoczeniem: chorował blisko 20 lat. Miałem szczęście poznać Krzyśka zanim dopadła go choroba. Okoliczności naszego pierwszego spotkania były jak najbardziej zawodowe oraz nieprzyjemne. A miejsce... Obóz koncentracyjny w Oświęcimu.
 
Jutro w "Super Expressie" kilka moich słów o Krzyśku, napisanych na prośbę redaktora naczelnego. Słów prywatnych, ale jednak dość oficjalnych. Nie napisałem, że poza Anną Dymną nikt tak w Polsce nie mówił wiersza, nie napisałem jak trawiony chorobą rzucał palenie, czy rezygnował z alkoholu, jak czasem wpadał do mnie, albo ja do niego.
 
Napisałem dwie rzeczy, które mną poruszyły. A więc Krzyśka normalność i bycie ponad, kiedy przyszedł, pokłócony ze mną, zaciągnąć mnie na bankiet, i kiedy po raz pierwszy uściskałem go po kolejnej upiornej operacji. W uścisku trzymałem nawet nie połowę dawnego Krzyśka. Poczułem, jak wymyka się nam z rąk. Ale po tym spotkaniu były kolejne i wydawało się, że Krzysiek pokona wszystko. Nie pokonał, ale też nie jest tak, że choroba go zwyciężyła. Do zobaczenia Krzysiu.