Fortuna kałem sie tuczy


piątek, 27 stycznia 2017

Halka, Teatr Wielki w Lodzi

Jontek

Minęło 50. lat od chwili otwarcia Teatru Wielkiego w Łodzi. 19 stycznia 2016 roku, jak przed 50-laty, na scenie "Halka" Moniuszki. Z takim poszanowaniem tradycji przez Jarosława Kiliana wystawiona, że z pewnością mogłaby podobać się i 50 lat temu. Może tylko kostiumy nieco zaskakujące: większość kontuszy zastąpiły dziś stroje na wzór francuski (preferowany przez Damazego ze "Strasznego dworu" - postać komiczną, symbolizującą zapatrzenie szlachty na Zachód, hołdującą makaronizmom i temu, co mało patriotyczne). A Moniuszko wszak intencje miał zgoła inne... Wszelako to emocje budują napięcie, relacje międzyludzkie tworzą teatr.
W łódzkiej inscenizacji mamy odniesienia do, nazwijmy to - kultu sceny - a więc zmiany dekoracji przy podniesionej kurtynie (okazuje się, że moja dziecięca fascynacja takim rodzajem inscenizowania do dziś nie minęła), budowanie równi pochyłych, po których efektownie biega oszalała Halka i z których zgrabnie zeskakują tancerze do sceny góralskich tańców (Emil Wesołowski mógł śmiało bardziej skomplikować choreografię, bowiem zespół baletowy prezentuje znakomitą dyspozycję). A skoro już o znakomitej dyspozycji mowa, to wielkie brawa dla chóru, który pod czujnym okiem młodziutkiego Dawida Jarząba, odzyskał blask i doskonałą formę: "Po nieszporach..." brzmiało zachwycająco.
Zachwycająco też śpiewał Jontka Dominik Sutowicz. Artysta z partii na partię (wokalnie) i z roli na rolę (aktorsko) udowadnia, że ma talent i pięknie potrafi go rozwijać.Pojawienie się na scenie Sutowicza z arią "I ty mu wierzysz..." podniosło temperaturę przedstawienia niemal do wrzenia: zagrały wielkie emocje, jakie artysta wydobył z nut, zagrały: piękne prowadzenie frazy, uroda i siła głosu, pewność intonacyjna. Nie inaczej było przy przebojowej wręcz arii "Szumią jodły...", po której czwartkowa publiczność zgotowała artyście owację. Mówiąc szczerze byłem zdziwiony, że Wojciech Rodek, szef muzyczny przedstawienia, nie zatrzymał orkiestry, by pozwolić widzom wyrazić entuzjazm i podziękowanie śpiewakowi. 
A skoro już o kierownictwie muzycznym: Rodek poprowadził orkiestrę sprawnie i efektownie. Mnie marzyłoby się może czasami żywsze tempo, ale to bardzo osobiste odczucie. Osobiście także odbierałem kreację Anny Wiśniewskiej-Schoppy w roli Halki. Artystka dysponuje pięknym spintowym sopranem, jest moją ulubioną interpretatorką Butterfly, zachwycam się jej Elżbietą w "Don Carlosie", Amelią w "Balu maskowym", wielce cenię jej Toskę. Jednak odnoszę wrażenie, że partia Halki to nie jest wymarzone śpiewanie Schoppy. I chociaż artystka bardzo się starała (miała wiele przepięknych momentów), to - moim zdaniem - Halka powinna na artystkę jeszcze trochę poczekać (tam za dużo "szarpanego" śpiewania, głosowi Wiśniewskiej to nie jest teraz potrzebne). Oczywiście więcej było dobrego, niż mniej dobrego, ale ja chciałbym, żeby Wiśniewska zawsze była wyłącznie doskonała. Czego Jej, Sutowiczowi, wszystkim solistom i zespołom teatru, dyrekcji oraz samemu Teatrowi Wielkiemu życzę najszczerzej.



sobota, 21 stycznia 2017

TWŁ skończył 50 lat

Szumią jodły, ino jodeł brak

Koncert z okazji 50. rocznicy Teatru Wielkiego w Łodzi (20 stycznia 2017) zapowiadał się imponująco. Tym bardziej, że dzień wcześniej pokazano nową realizację "Halki", której premiera odbyła się równo po 50. latach: 19 stycznia.
W nawiązaniu do zawartości Moniuszkowskiej opery koncertowi dano tytuł "Szumią jodły...". Tytuł zobowiązuje, więc w programie koncertu umieszczono 4 fragmenty z "Halki", za to nie umieszczono arii Jontka od tych słów właśnie się zaczynającej. Oryginalna koncepcja, trzeba przyznać.|Tymczasem współczesnemu wykonawcy partii Jontka - Dominikowi Sutowiczowi - powierzono wykonanie partii... Księcia, w kwartecie z "Rigoletta". No to Sutowicz z kwartetu "zrobił sobie" arię.
Ale to nie tylko Dominik Sutowicz podczas jubileuszowego koncertu miał zaśpiewać repertuar nie dla niego przeznaczony. W podobnej sytuacji znaleźli się: Anna Wiśniewska-Schoppa (Halka), Łukasz Motkowicz (Escamillo), Andrzej Kostrzewski (Janusz), Dorota Wójcik (Donna Anna), Barnadetta Grabias (Donna Elwira), chociaż akurat Grabias pięknie w tej partii wypadła.
Właściwie - mówiąc kolokwialnie - najlepiej obsadzeni zostali: Stanislav Kuflyuk oraz Monika Cichocka i Joanna Woś (szkoda, że obie damy w rolach znanych od zawsze - Tosca, Traviata, Zupełnie, jakby nie śpiewały innego repertuaru od kilkudziesięciu lat).
Było i pięknie, i rozczulająco, za to nie było oszałamiająco i światowo. To dziwne, bo wszyscy soliści, którzy w tym koncercie wystąpili, są i światowi, i oszałamiający. Każdy z nich, gdyby zaprezentował się w swoim repertuarze, błyszczałby jak najpiękniej oszlifowany brylant. Skąd zatem pomysł, by większość śpiewała to, w czym nie jest najdoskonalsza? Tego nikt nie zgadnie.
No dobrze: w "swoich" partiach wystąpili także Agnieszka Makówka i Przemysław Rezner (duet Papagany i Papagena), ale co to za popis dla tych obojga artystów, którzy mają na swoim koncie wielkie, indywidualne sukcesy? Co za propozycja dla Doroty Wójcik, Bernadetty Grabias, Zenona Kowalskiego, Patryka Rymanowskiego, Patrycji Krzeszowskiej, Olgi Maroszek by zaśpiewać w ansamblach? Byle tylko się pokazali?  A mój ulubiony bas - Grzegorz Szostak? Dlaczego śpiewał arię Gremina, skoro najdoskonalszy jest w szerokim repertuarze Verdiowskim? A nawet w Wagnerowskim śpiewaniu Dalanda, co czyni wspaniale?
O balecie właściwie trudno mówić, bo jedynie zaistniał (Mazur z "Halki" ułomny, aż żal było patrzeć), chór, szczęśliwie, pięknie zaśpiewał Tańce połowieckie. Kłaniam się nisko.
Reżyserii zabrakło, światła świeciły, żeby było widno, czasem z lewej kulisy wjeżdżał na scenę wózek z kwiaciarnią, w której Kasia Jasińska i Michał Stankiewicz pytali gwiazdy naszej sceny o wrażenia sprzed 50., m.in: Delfinę Ambroziak, Tadeusza Kopackiego, Eugeniusza Nizioła, Janinę Niesobską, Kazimierza Knola.
Całość od pulpitu dyrygenckiego poprowadził Wojciech Rodek, obecny szef artystyczny sceny. To miłe. Szkoda jednak, że przy takiej okazji nie znalazło się również miejsce dla Tadeusza Kozłowskiego, Wojciecha Michniewskiego, Łukasza Borowicza... Szkoda, że gwiazdor wieczoru - zaproszony na scenę przez Pawła Gabarę - dyrektor Sławomir Pietras miał okazję wypomnieć obecnej dyrekcji nieobecność Ewy Wycichowskiej - żywej legendy TWŁ - primabaleriny, niekwestionowanej gwiazdy polskiego baletu; szkoda, że wśród nazwisk współtwórców łódzkiej sceny operowej zabrakło nazwiska Teresy Wojtaszek-Kubiak.
Wiem, że okoliczności jubileuszu nie mogą dogodzić wszystkim. To właściwie nie jest możliwe. Szkoda. Najmilszym akcentem uroczystości była refleksja Pawła Gabary owocująca zaproszeniem na scenę wszystkich obecnych artystów Teatru. To był najbardziej ciepły i rodzinny moment. Nie wymienię wszystkich, bo to nie jest możliwe, ale miło było mi widzieć znów na łódzkiej scenie słynny w Polsce CKM, czyli Joannę Cortes, Sylwestra Kosteckiego i Zbigniewa Maciasa.
Sporo mam zastrzeżeń do tego koncertu, ale jednak cieszę się, że wczorajszy wieczór spędziłem w moim ukochanym Teatrze. Do pełni szczęścia zabrakło satysfakcji.