Fortuna kałem sie tuczy


piątek, 25 czerwca 2010

Muzeum Powstania Warszawskiego i Katyń, Muzeum Narodowe i homoerotyzm Matejki (?!)

Po raz pierwszy w życiu odwiedziłem Muzeum Powstania Warszawskiego. Wiele o nim słyszałem, czytałem, jednak właściwego wyobrażenie nie miałem. Zwiedzając muzeum podziwiałem scenografię, teatralność tego miejsca i zastanawiałem się, dlaczego eksponaty, na które patrzę, nic a nic mnie nie obchodzą.

Zirytowało mnie to na tyle, że nie umiałem tego ukryć. Towarzyszący mi Jacek Kubis (koneser sztuki i kontrolingu finansowego), na którego zaproszenie do tego muzeum poszedłem, poczuł się nieswojo, za co tu teraz go przepraszam. Ale naprawdę nie potrafiłem pogodzić się ze skomercjalizowaniem Powstania, jego ofiar i bohaterów, a jednocześnie z jakimś niesamowicie martyrologicznym podejściem do tematu, z brakiem dystansu, który kilkakrotnie zamienił się w kicz.

Jedna scena: wśród szumu, na tle miarowo bijącego serca (z głośników sączy się ten dźwięk w całym gmachu) wchodzi się pomiędzy wiszące szynele wojskowe i przechodzi, ocierając się o nie, do małej salki. Tam na ziemi klepisko, niby łąka z wydeptaną trawą, na ścianach fotografie z Katynia, a z głośnika co pewien czas strzał z pistoletu. I już. No jakoś inną mam wrażliwość.

Myślę, że muzeum najatrakcyjniejsze jest dla młodzieży gimnazjalnej i licealnej. Mam przeczucie, że ta niewątpliwie ciekawa formuła, zastarzeje się szybciej, niż się zdaje…

Korzystając z obecności znawcy sztuki, tego samego dnia wybrałem się do Muzeum Narodowego obejrzeć wystawę Ars Homo Erotica, opisaną przez Piotra Szarzyńskiego w „Polityce” bezbarwnie. I teraz już wiem dlaczego. Bo ta wystawa jest bezbarwna. Skromniutka, wydaje mi się, już w zamierzeniach, bez pretensji do świetności i sławy. Kurator bez większych ambicji skatalogował mienie posiadane - ułożył według dwóch kluczy: chronologicznego i tematycznego (m.in.: św. Sebastian, Ganimedes, Pary męskie) – i postarał się, by niedostatki w reprezentacji, zastąpić erudycyjnymi komentarzami umieszczonymi obok kluczowych dzieł lub tematów. Faktycznie, teksty są interesujące, manifestują nowoczesne myślenie autora, jakże inne od zaściankowych wypocin różnych najmądrzejszych, licytujących swe mózgi na telewizyjnych ekranach.

A na wystawie? „Młody” Matejko i jego akt męski, Malczewski z tym samym, „stara” Rafalala, czyli pan, który chodzi w sukienkach i na szpilkach (nakręcił(a) dwie miniaturki wideo ze sobą w roli głównej), Karol Radziszewski ze swoim filmem (pluton żołnierzy zabija kolegę jako św. Sebastiana). Tych dwoje w niedzielę osobiście mówiło o swoich pracach, co wobec nie mogących zabrać głosu Matejki i twórców z Antyku, uważam za nie fair. (No OK., żartuję).

W sumie ekspozycja gromadzi 250 dzieł sztuki. Na mnie największe wrażenie zrobiła praca Davida Černego, przedstawiająca postaci kilku kleryków niosących tęczową flagę przez błoto ornamentowane kartoflami. A wszystko to na planie Polski. Jacek Kubis grymasił, ale w wyborze Černego byliśmy jednogłośni.

Niestety, nie towarzyszyli nam Jacek Mikołąjczyk i Pola, jego cudowna żona: po wspólnym głosowaniu (a jakże) pakowali walizki. Są w Chorwacji. A ja w deszczowej Łodzi. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie :) Polu i Jacku, dzięki za gościnę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz