Fortuna kałem sie tuczy


niedziela, 27 czerwca 2010

Elżbieta Czyżewska - pożegnanie

Whisky i zęby


Dziesięć dni temu w Nowym Jorku zmarła Elżbieta Czyżewska. Aktorka, która w latach 60. zawładnęła polską kinematografią: zagrała w kilkudziesięciu filmach, m.in. w „Mężu swojej żony”, „Żonie dla Australijczyka”, „Małżeństwie z rozsądku”, „Giuseppe w Warszawie”, „Gdzie jest generał”. W 1965 roku rozwiodła się z Jerzym Skolimowskim (aktorem i reżyserem) i wyszła za mąż za poznanego na popremierowym bankiecie amerykańskiego dziennikarza Davida Halberstama. W 1967 roku wyjechała wraz z nim do USA po ty, jak w wyniku publikacji krytykującej Władysława Gomułkę, został uznany za persona non grata.


W Stanach nie kontynuowała kariery, wystąpiła w kilku filmach grając epizody. Uważni widzowie dostrzegli ją w odcinku „Was It Good for You ?” serialu „Sex In the city”. W Nowym Jorku zdarzało się, że występowała w teatrze (zagrała m.in. razem z Maryl Streep), ale na scenie także nie kontynuowała kariery.

Poznałem ją w 1986 roku, gdy przyjechała zagrać w „Kocham kino”, debiutanckim filmie nieżyjącego mojego kolegi Piotrka Łazarkiewicza. Pracowałem tam jako II kierownik produkcji, a Elżbieta każdego dnia zdjęciowego wpadała do biura filmu na herbatę, kawę. Pamiętam, jak czekaliśmy na jej przyjazd ze Stanów w pewnym napięciu i wielce zaciekawieni: jaka to okaże się ta gwiazda rozkapryszona. Zaskoczenie wszystkich było ogromne: Ela okazała się wyciszona, skromna, spokojna. A zarazem dowcipna, czasami dosadna, zawsze miła. Na wszystkich w wytwórni (kręciliśmy większość zdjęć w Łodzi) robiła wielkie wrażenie, wszyscy „podglądali” ją, usiłując przyłapać na pijaństwie (w Polsce obowiązywała teza, że Elżbieta pije codziennie i na umór), Nie udało się, bo przez cały pobyt (chyba półtora miesiąca) nie wzięła alkoholu do ust. Za to paliła, jak smok.

Pewnego wieczoru okazało się, że od rana Elżbieta zmagała się z potwornym bólem zęba. Oczywiście, żeby nie robić kłopotu nikomu się nie przyznała. Ale niewiele przed północą dała za wygraną. O stomatologa o północy w 87 roku (a chyba i dziś) nie było łatwo. Na szczęście moja przyjaciółka Beata Suliborska, dziś jedna z najważniejszych i najbardziej uczonych dentystek w tym kraju, bez wahania zgodziła się przyjąć Elżbietę w domu.

Pojechaliśmy taksówką, Beata z Elką w gabinecie, ja na górze domu piję herbatę z ówczesnym mężem Buni i gadam o pacjentce. Wizyta zakończyła się mini kolacyjką, a Elka śmiała się, że pierwszy raz w życiu jest u lekarza, który zamiast rachunku częstuje ją kolacją. Dzień później ten sam taksówkarz przywiózł Beacie butelkę whisky.

Ten sam trunek Elżbieta, w ilości przemysłowej, przytargała do biura filmu dzień przed wyjazdem do USA. Pożegnanie było arcyzacne. Później spotkaliśmy się w Warszawie ze trzy, cztery razy, przy okazji jej rozmaitych odwiedzin kraju, kilka razy gadaliśmy przez telefon. Za kilka dni prochy Elżbiety przylecą do Polski. Pogrzeb będzie na Powązkach. TVP pewnie pokaże jakiś film z jej udziałem. Smutno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz