Ja to mam szczęście. Nawiązując do policyjnej sagi, znów mierzyć się możemy z policją. Tym razem za sprawą znajomego, nazwijmy go X, który opowiedział mi o swoim przypadku, natchniony moimi przygodami sprzed półtora roku.
Tak się nieszczęśliwie zdarzyło, że w maju 2011 roku pan X został okradziony. Zgłosił fakt policji, podając imię, nazwisko, adres i numer telefonu złodzieja (bo to akurat nie było trudne do ustalenia… nie wnikając w szczegóły). I nazwiska świadków. Po kilku tygodniach policja poinformowała X, że porozmawiała telefonicznie ze złodziejem, złodziej nie przyznał się, więc sprawę umorzono.
Pan X zaskarżył decyzję w sądzie. Sąd skierował do ponownego rozpatrzenia. Sprawę prowadzi prokuratura (w osobie bardzo sensownej pani prokurator). Do dziś jednak nie udało się przesłuchać złodzieja (nie stawia się na przesłuchania), ma zostać na przesłuchanie doprowadzony przez policję. Fajnie, ale ze strony X wygląda to tak: policja od 10 miesięcy zna złodzieja i ma na niego namiary. I co? I nic… Jak myślicie, czy złodziej ma jeszcze przedmioty, które ukradł, czy już je sprzedał? A można było zabezpieczyć je jeszcze tego samego dnia, którego dokonał kradzieży… To jest obłęd jakiś, którego X nie jest w stanie zrozumieć. Nie został okradziony z 10 zł. Wartość łupów to blisko 15 tys. zł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz