Życie jest piękne
Wczoraj wpadła na wieś Joasia Woś. Trochę poirytowana, bo prowadzi remont mieszkania, a sąsiad zajmujący strych nad jej lokum robi kupę w strop. Jakkolwiek jest to nieprawdopodobne, to tak samo szokujące. Sąsiadowi zlikwidowali zajęte przez niego nielegalnie pomieszczenie, w którym urządził toaletę. Hydraulika nie była tam idealna i przeciekało przez podłogę na sufit Woś. Sąsiad przytomnie zorganizował sobie więc toaletę bezpośrednio nad salonem Joanny. A ponieważ nie miał możliwości za pomocą rur podłączyć się do tak zwanego pionu, rurę wprowadził bezpośrednio w strop. No i kiedy, że tak powiem, defekował, to całość w ów strop spływała. A strop, jak strop, wodoszczelny nie jest, więc wszystko wpłynęło sufitem na podłogę koleżanki. Administracja jakoś nie pali się do poprawy sytuacji, a Woś dostaje apopleksji, czemu nie dziwię się właściwie.
Wieczorem odwiozłem Karolinę na dworzec kolejowy. Ostatni pociąg z Piotrkowa do Skierniewic o godz. 19.42. Punktualnie o tej godzinie głos z megafonu poinformował, że „pociąg przybędzie z opóźnieniem 60 minut. Opóźnienie może ulec zmianie”.
Przez myśl przebiegło kilka przekleństw. Co robić? Może kawa, coś zimnego? Na dworcu, prócz kasjerki, smrodu i brudu nic. W okolicy czynny jeden bar. Karolina chce colę. I jest.
-A ja poproszę małą kawę – uśmiecham się do zmęczonej pani.
- Ale ja już zamykam, więc kawy nie zrobię – odpowiada pani wyraźnie dbająca o klienta.
- Szkoda.
- Ale mogę panu zrobić kawę na wynos, w styropianowym kubku.
- To poproszę.
Usiąść nie ma gdzie, wracamy na peron. Kawa ohydna. Karolina wyjmuje laptop i… zaczynamy oglądać "I Don Giovanni"Saury. Fragmenty rewelacyjne. Opowiadam Karolinie o „Carmen”. Wchodzimy na youtube i oglądamy fragment z Antonio Gadesem i Cristiną Hoyos. Później filmik z tańczącą flamenco Hoyos na jakimś gigantycznym stadionie. I znów „I Don Giovanni”. Oglądamy też fragmenty kuriozalnej inscenizacji „Don Giovanniego” autorstwa Calixto Bieito. Ludzie jakoś dziwnie nam się przyglądają, zupełnie nie rozumiem dlaczego.
Jest 20.45. Głos z megafonu:
- Pociąg z Katowic do Warszawy przez Koluszki, Skierniewice zwiększył opóźnienie do 140 minut.
- I co teraz?
Karolina telefonuje do rodziców, którzy czekają już w Skierniewicach, by jechać do Sochaczewa. Wrócą do domu sami, my wracamy na wieś. Jeszcze tylko przebukujemy bilet na jutro. Idziemy do kasy.
- Proszę mi przebukować bilet na jutro.
- Nie mogę. Musi pani iść do dyżurnego ruchu, żeby zrobił adnotację na bilecie, że pociąg się spóźnił.
- A pani nie może? Przecież wie pani, że ten pociąg ma 140 minut opóźnienia.
- Wiem, ale nie mogę.
- Gdzie ten dyżurny?
- Wejście od drugiej strony budynku.
Idziemy kilka metrów, wchodzimy do obskurnego pomieszczenia. Dyżurna ruchu rozmawia przez telefon. Po dwóch minutach odkłada słuchawkę, zerka w naszą stronę i… wychodzi. Wodzimy za nią wzrokiem z lekka oszołomieni. Poszła do kasjerki, bo oba pomieszczenia są połączone. Wraca. Mówimy o co chodzi, pani bierze bilet i przystawia na nim kilka pieczątek, podpisuje się. Otwiera zeszyt i wypełnia jakieś rubryki. Podpisuje się.
- Teraz może pani iść do kasy odebrać pieniądze – mówi podając opieczętowany bilet.
- Ale ja chcę tylko zmienić datę na bilecie.
- Nie zmienia się daty. Pani odda ten bilet w kasie, a kasjerka odda pani pieniądze. I jak pani chce, to może sobie pani kupić bilet na jutro.
Wracamy do kasy. Kasjerka przystawia kolejne dwie pieczątki, podpisuje się, Karolina też musi się podpisać
- To chce pani bilet, czy zwrot pieniędzy?
- Bilet – mówi zdesperowana Karolina. Podziwiam jej odwagę ;)
Wracamy na wieś. Rano znów do Piotrkowa. Tym razem pociąg nie spóźnił się. Życie jest piękne.
niedziela, 1 sierpnia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Cóż, udowodniliśmy, że operą może się człowiek cieszyć wszędzie, nawet na piotrkowskim dworcu:)
OdpowiedzUsuńNie mówiąc o podbełchatowskim, teresińskim glyndebourne ;)
OdpowiedzUsuńKochani... znam Wasz ból. Niedawno też przez to przechodziłem/przejeżdżałem (tzn. po kolei: zachrypła panienka w megafonie, dziesiątki pieczęci, plus zmiana przewoźnika - co daje kolejne pieczątki, syf na dworcu, syf i smród w okolicach dworca, itp.).
OdpowiedzUsuńNa szczęście trafiłem na dość miłą panią kasjerkę, która sama załatwiła mi te wszystkie pieczątki - nie wnikałem za ileż tam innych osób się podpisała na moim bilecie...).
Powiem więcej: to był ten sam "dworzec", obskurny, piotrkowski, onegdaj "wojewódzki" nawet, heheh...
A co do teresińskiego "glyndebourne"... hmmm... Panie ML... czyżbyśmy odpoczywali niedaleko siebie ?? miło słyszeć... no i jaki ten świat mały... :-)
2prokUrator: Miło słyszeć, świat jest mały, a ja wciąż nie wiem kim jest prokUrator. Może zatem, skoro niedaleko siebie, warto spotkać się w pół drogi?
OdpowiedzUsuńprokUrator jest za, a nawet przeciw.
OdpowiedzUsuńmusimy tylko ustalić, jak wyliczyć to "w pół drogi" - czy "pół" liczymy ode mnie, czy też od mojego rozmówcy (jak wiadomo bowiem od lat: nie zawsze jedna "połowa" jest równa drugiej "połowie").
2prokUrator: czasami jedna z połówek jest większa, to oczywiste ;) Liczmy zatem od prokUratora
OdpowiedzUsuńtak, to prawda. moja połówka jest zdecydowanie większa.
OdpowiedzUsuńa już teraz wszczynam procedurę liczenia. o jej zakończeniu poinformuję odrębnym wpisem. :-)
a czegóżeś się, Michale, spodziewał?!?!??!!
OdpowiedzUsuń2JJ: a sam nie wiem ;)
OdpowiedzUsuń