Profesor
pełen tortu
To
blogowy zapis pisma, jakie wyślę do NFZ. Może jedynie podaruję im niektóre szczegóły własnej oceny,
skupiając się na faktach.
Weekend
poza piękną pogodą przyniósł potworny ból oka. Weekend na wsi ma swoje prawa, więc poczułem,
że nie wypada zawracać głowy autochtonom, bo niby co? - Oko mnie boli – poskarżę się i stanę w kolejce z – dajmy na to – dzieckiem z naderwaną rączką przez kombajn, podczas gdy w tzw. rodzinnej przychodni przyjmuje okulista.
Ból
i oko dowiozłem do Łodzi po zmroku.
Rano.
-
Dzień dobry, chciałbym przyjść dziś do okulisty…
-
Termin jest za dwa tygodnie, ale NFZ nie podpisał z nami kontraktu, więc wizyta
u okulisty jest płatna, podobnie jak leki przez niego zapisane i badania ze
skierowań wynikające.
-
Ale mnie oko boli, bardzo…
-
To niech pan próbuje na ostrym dyżurze, u Jonschera.
-
A jaki tam numer telefonu?
-
Nie wiem.
Jonscher, Milionowa,
daleko… Wiem, WAM, WAM jest dobry.
- Dzień dobry, czy
mogę przyjść do okulisty? Oko mnie boli…
- My nie przyjmujemy
nagłych przypadków, ostry dyżur mają u Jonschera.
Kapitulacja: Jonscher.
- Dzień dobry, czy
mogę przyjść do okulisty? Oko mnie boli?
- A to coś pilnego?- Dla mnie bardzo.
- No, to oceni lekarz,
ale proszę. Do przychodni, czy na dyżur?
- A co za różnica?
- Do przychodni trzeba
się zapisać, a na dyżur nie.
- To na dyżur. Gdzie
mam się zgłosić?
- Na oddział
okulistyczny.
Jonscher „na oko”
wyremontowany, korytarze pełne ludzi, klatka schodowa paskudna, na pierwszym
piętrze budynku „A” drzwi do upragnionego gabinetu, prosto z klatki schodowej.
Trzy oczekujące panie szczebioczą radośnie. – Po co one przyszły na ostry dyżur
– myślę – skoro „na oko” oczy mają zupełnie OK? Próbuję zajrzeć do gabinetu, ale
drzwi są zamknięte.
- W środku jest
pacjent – informuje mnie jedna. Okazuje się, że najpierw muszę zarejestrować
się. Zajmuję kolejkę, schodzę do rejestracji. Po serii pytań kobieta podsuwa mi
jakiś formularz.
- Pan to wypełni.
- Ale ja nie widzę, na
nosie nie mam korekcyjnych, tylko ciemne, bo mnie światło razi.
- To ja będę czytała,
a pan będzie pisał. Napisałem, „wołami”. Dostaję kartę, wracam na korytarz. Pod
gabinetem skład nie zmieniony. Po 40 minutach wychyla się głowa i pani doktor
prosi „następną osobę”. Po 7 minutach następna osoba wychodzi, ale wejść nie
można: pani doktor poprosi sama. Po kolejnych 40 minutach pani doktor „prosi” i
sytuacja powtarza się. Pokonuję szyfry przy drzwiach na oddział i pytam o
ordynatora. U siebie go nie ma, więc może w pokoju lekarskim.
- Dzień dobry, szukam
profesora Nawrockiego.
- Słucham – odpowiada mi
pan zajadający się tortem. Na ogromnym stole trzy wielkie torty, ledwie
odpakowane z pudeł. Przy stole trzech panów zajętych konsumpcją.
- Czekam na wizytę u
okulisty, na ostrym dyżurze, ponad półtorej godziny, w tym czasie przyjęto dwóch
pacjentów, których wizyty trwały niespełna 10 minut.
- No i? – w pytaniu pana profesora nie słychać
jednak zaciekawienia, a raczej irytację. W pytaniu słychać też mozolne
przełykanie tortu.
- Ja tego nie
rozumiem. Jeśli państwo nie są w stanie sprostać sytuacji ostrego dyżuru, to
może lepiej zrezygnować – wydaje mi się, że jestem złośliwy.
- Tu wszyscy
pracują - odpowiada pan profesor nie
przerywając jedzenia i oczywiście nie wstając z krzesła, bo co on się będzie
przed pacjentem poniżał.
- No właśnie
widzę. Smacznego.
- A z takimi uwagami,
to do dyrekcji – dorzuca profesor pełen tortu.
- Nie omieszkam –
zapewniam pełen wkur….
Wracam na klatkę
schodową. Po 20 minutach wychodzi pacjentka, wchodzę do gabinetu mijając ją w
drzwiach. Lekarka coś pisze przy biurku.
- Dzień dobry – mówię szczęśliwy,
że oto jestem u celu.
- Proszę wyjść, jestem
zajęta.
- Poczekam, oko mnie
boli bardzo… Proszę zrozumieć moje poirytowanie, ale czekam już blisko dwie
godziny.
- A co mnie to
obchodzi – rzuca nie podnosząc głowy znad papierów damesa.
- A co panią w ogóle
obchodzi?
- Teraz będę badała pacjentce
dno oka i pana nie przyjmę.
Wracam na korytarz.
- Taka młoda, a już
chamka – odpowiadam na nieme spojrzenia pozostałych, którzy są zbudowani moją
odwagą, czytaj wejściem do gabinetu. Po 3 minutach uchylają się drzwi i pojawia
się głowa pani doktor. Nareszcie – cieszę się w duchu, a tymczasem…
- Niech się pan
uspokoi, tu wszystko słychać przez drzwi – komunikuje damesa łykając jakieś
przedziwne kompleksy i znika za drzwiami. Po 10 minutach pojawia się znowu i –
Następny proszę. A następny to ja!!!
- Dzień dobry –powtarzam
się, ale jakoś inaczej nie umiem.
- Co panu jest?
- Oko mnie boli od
soboty i…
- Jakie pan ma szkła
korekcyjne?
- Plus dwa na…- Sama sprawdzę.
Do gabinetu wchodzi pan profesor pełen tortu. Siada przy aparacie.
- Pan tu podejdzie,
głowę na podstawek położy. Opieram brodę na podstawku, opieram czoło o inny
(oczywiście nie przetarty nawet). – Nic tu nie ma – konkluduje profesor pełen
tortu. Lekarka, jakby uspokojona zajmuje jego miejsce i powtarza badanie.
- Jestem zaniepokojony,
bo wynalazłem w podręczniku, że to może być zapalenie oka.
- To pan nie doczytał –
żółć kapie z każdej wypowiadanej sylaby. Zakrapia mi atropinę, wracam na
korytarz, po 20 minutach znów w gabinecie. Dno oka zbadane, zero informacji
zwrotnej, ja już nawet nie pytam, bo co za przyjemność patrzeć, jak młoda i
niebrzydka lekarka kołtuni się we własnym kompleksie ważności.
Anna Krzymianowska –
bo tak się damesa nazywa, zapisuje leki, ja w skołowaniu nie pytam o
dawkowanie, ona nie mówi, no bo przecież nie może się poniżać.
- Dziękuję, do
widzenia – to ja do lekarki. Z drugiej strony wymowne milczenie. A więc jednak
nie myliłem się, młoda, a już chamka.
W aptece farmaceutka podaje mi leki (77 PLN)
- Pan jak widzę po
atropinie, zna pan dawkowanie leków?
- Nie – stwierdzam lekko
zaniepokojony.
- Na recepcie lekarka
musiała napisać, więc ja panu przepiszę na opakowania leków, żeby się panu nie
pomyliło.
- Dziękuję.- Nie ma za co.
Oko wciąż boli.
"A co mnie to obchodzi" - świetna odpowiedź, do użycia przy najbliższym jojczeniu lekarzy o niskich zarobkach i nawale pracy.
OdpowiedzUsuńOni nonstop jęczą na temat swego ubóstwa i poświęcenia także. A tekst znakomity!! Reportaż uczestniczący, he,he. A czy Ty, Michale, nie wiedziałeś, ze łasuch Nawrocki, profesor skądinąd, ma własną, prywatną KLINIKĘ okulistyczną ??!! To co on się będzie, że tak powiem opier...z pacjentem na kasę chorych ?! On nawykły do pracy za pieniądze, konkretne, do ręki. Wyślij OBOWIĄZKOWO do NFZ, najlepiej od razu do Centrali (Grójecka 186 / 02-390 Warszawa) a dodatkowo go gazety np "Angory" bo duży nakład i szeroki odbiór. Warto też pchnąć do ministerstwa zdrowia. Sam Arłukowicz się prosił o sygnały. Czyta się świetnie, bo świetnie napisane. Żal Twej mitręgi, oczywiście. Ale dla mnie ważna info.: prof Nawrocki jest u Jonschera - więc omijam szerokim łukiem. Dzięki.
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisane! Oka żal ale też zal, by tekst pozostał jedynie na blogu. Należy KONIECZNIE pchnąć go do Centrali NFZ (Grójecka 186/02-390 Warszawa), do Arłukowicza (bo prosił o sygnały o konowałach,nie mylić z lekarzami) no i do szerokiej publiczności, najlepiej poprzez np. "Angorę", bo nakład duży i odbiór szeroki. A czy Ty, Michale, nie wiedziałeś, ze Nawrocki, profesor skądinąd, ma własną, prywatną KLINIKĘ (!!) okulistyczną, więc co się on będzie opierdalał z pacjentem na kasę chorych? On wszak nawykły do pracy za konkretne, godziwe pieniądze, do ręki. Dla mnie cenne jest info, że należy Jonschera, przy tej kadrze okulistycznej, omijać szerokim łukiem. Szkoda, bo mam dobre wspomnienia z czasów ordynatora dr. Janusza Borowskiego. Ale to se ne vrati - jak widać. Pozdrawiam.ZK
OdpowiedzUsuńZ duzym zainteresowaniem i lekkim usmiechem przeczytalam ten blog. Od lat nie mieszkam w Polsce i wyglada na to, ze w lecznictwie polskim sie nic nie zmienilo.
OdpowiedzUsuńAleż zmieniło. Na gorsze
OdpowiedzUsuńOjej, oczko boli 2 dni, a ci wredni lekarze kazali jeszcze 2 godziny czekać. No naprawdę, a powinni być na zawołanie jaśnie pana, któremu jakoś przez weekend to nie przeszkadzało.
OdpowiedzUsuńNo oczywiście powinni kazać czekać dłużej, wtedy na pewno mieliby lepsze samopoczucie i wyższą samoocenę. Zmienić się ze służby zdrowia w "jaśnie pana" - to jakieś skrywane marzenie anonimowego autora, jak widzę :)
OdpowiedzUsuńA czy przypadkiem lekarzom nie płaci się za leczenie i przyjście - jak najszybciej - z pomocą? Autor, zdaje się, widzi to tak, że lekarzom płaci się za oczekiwanie pacjenta. Na szczęście jest w mniejszości. Generalnie lekarze mają inne zdanie niż autor ostatniego komentarza
własnie sie wybieraŁAM do Jonschera, ale raczej kupię świetlik & witamine A i nie bede sie denerwowała w kolejnej poczekalni...pozdrawiam
OdpowiedzUsuńLenarcinski, masz ochote dorwać A. Krzymianowska? Bo ja tak. Boi się administracyjnej jatki, wiem to. Dwa pisma to nie jedno...uzdrowmy ja z kompleksu wyzszosci, należy się babie.
OdpowiedzUsuńNie ukrywam, że uśmiechnęłam się czytając to, ale niestety takie są realia, że chodzi sie od jednego do drugiego i nie dostaje się pomocy.
OdpowiedzUsuń