Bogusław
Linda kończy dziś 60 lat. Jakoś to dla mnie okropnie zabrzmiało: idol polskiego
kina akcji („Psy” itp.) ma 60 lat? Zestarzał się?
Z
Lindą zetknąłem się kilka razy w życiu. Pierwszy raz, gdy miał grać główną rolę
w filmie, który nie miał budżetu. I jak szybko zetknąłem się, tak szybko się „odetknąłem”.
Ostatecznie zagrał Dedek, który po latach okazał się TW.
Kolejne
razy to już nie była moja kariera filmowa, a dziennikarska. I spotykaliśmy się
na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Po raz drugi zostaliśmy sobie
przedstawieni, a o ile dobrze pamiętam, aktu dokonał Czarek Pazura, z którym
wówczas przyjaźniliśmy się dość blisko. Zawodowo porozmawiałem z Lindą chyba ze
dwa, trzy razy. Pamiętam, że chyba w pierwszym z wywiadów Linda odpowiadając na
pytania użył słów powszechnie uznanych za brzydkie, mianowicie kurwa mówił i
skurwysyn. W kontekście ról, jakie grał. Mnie naturalnie słowa te nie
bulwersowały (i nie bulwersują), więc wywiad do gazety poszedł w wersji nie
zmienionej. Korekta chciała poprawiać, na szczęście Ewa Kluczkowska, która była
naczelną „Wiadomości dnia” poprawiać nie pozwoliła. I tak 15, a może i 20 lat temu, dzięki
Lindzie, mnie i Kluczkowskiej prasa lokalna wzbogaciła się o „nowe” wyrazy.
A
polskie kino dzięki Lindzie ma jego piękne role m.in. w „Kobiecie samotnej” i „Przypadku”.
Ja szczególnie cenię Jacka, u boku Marysi Chwalibóg, w filmie Agnieszki Holland. Linda nie miał
jeszcze trzydziestki.
100
lat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz