Fortuna kałem sie tuczy


wtorek, 16 listopada 2010

Janyst, prokuratura, korupcja, kultura i biznes oraz maski. Oto Łódź

Gwoli prawdy i sprawiedliwości


Szanowny Panie Redaktorze,
Drogi Panie Wojtku

Tak się złożyło, że dopiero dziś dotarłem do wydania Pana periodyku „Kultura i biznes” nr 54. A w nim przeczytałem artykuł autorstwa Janusza Janysta pt. „Maski kapituły”. Jestem zdumiony, że tak skandalicznie nierzetelny dziennikarsko tekst mógł ukazać się w Pana wydawnictwie. Nie będę jednak gołosłowny, w odróżnieniu od autora artykułu, i wyłuszczę tego tekstu słabości.
Po pierwsze: szczytem nierzetelności są dywagacje na temat tego co słuszne, a co nie słuszne. W Kapitule Złotych Masek odbywa się głosowanie nad każdą zgłoszoną kandydaturą. Dyskutowanie z demokratycznym wyborem kojarzy mi się z kopaniem się z koniem. O tym kto dostanie nagrodę, decyduje gremium większością głosów. Nic nie poradzę na frustracje pana Janysta, że się do niego nie zalicza (może decydowało także to, że żaden z członków, w przeciwieństwie do pana Janysta, podczas okolicznościowych bankietów, nie upycha kanapek po kieszeniach).
Po drugie. Pan Janyst pisze: „tylko niektóre decyzje kapituły bywają przez nią samą (zapewne w poczuciu popełnionego błędu) – ach ten jedyny sprawiedliwy – naprawiane. Doskonale pamiętam jak znakomitą kreację aktora Teatru Jaracza, nagrodzono nie od razu, lecz dopiero po roku, po następnym sezonie, gdy ów aktor zdążył już za swą rolę otrzymać należne laury na konkursie w innym ośrodku”. W którym sezonie? Jakiego aktora to dotyczy? Może operujmy konkretami.
Pan Janyst ubolewa dalej, że nie zostały dostrzeżone debiuty dyplomantów Wydziału Wokalno-Aktorskiego łódzkiej Akademii Muzycznej, której jest pracownikiem. A może były inne, bardziej wartościowe debiuty? Ale skąd pan Janyst ma o tym wiedzieć, skoro w teatrach dramatycznych bywa dramatycznie rzadko?
Dalej autor pozwala sobie na twierdzenie, że „systematycznie ignorowana jest muzyka”. Otóż bzdura, jakich mało. W każdym roku Kapituła rozpatruje tę kategorię. Nagród faktycznie nie ma co rok, ale… to nie wina kapituły.
Jednak zakompleksiony Janusz Janyst brnie dalej i pisze: „we wspomnianej grupce „arbitrów” ukształtowanej, zdaje się w dużym stopniu na zasadach towarzyskich – nie ma nikogo z wykształceniem muzycznym”. Pominę kwestię względów towarzyskich – faktycznie, nie każdy może zaliczać się do towarzystwa. Ale pisać o ludziach, którzy – jako jedyni w Łodzi – podjęli się trudu i zaszczytu oceniania twórczości artystycznej w tym mieście per „arbitrzy” jest – będę elegancki – prostackie. To jednak kwestia klasy autora i nie będę się nad nią zatrzymywał. Kłamstwem natomiast jest twierdzenie, że nie ma w Kapitule nikogo z wykształceniem muzycznym. I to pierwsze zdanie, za które Wydawcę, bądź autora, Kapituła może pozwać do sądu.
Pan Janyst dryfuje dalej, wedle rozmiarów własnej wyobraźni i pisze sobie: „w corocznych ocenach punktuje się zresztą tylko niektóre elementy teatralnych realizacji”. A skąd pan to wie, skoro pana tam nie ma?
Dalej pan Janyst duma nad tym, że nie w każdym sezonie Kapituła wręcza Czarne Maski. „Przecież zawsze w teatrach zdarza się coś fatalnego” - upomina się o karanie zespołów jedyny przebrany w szaty sprawiedliwego. A skąd pan Janyst to wie? Czyżby poznał regulamin Kapituły?
Pisze sobie pan Janyst jeszcze, że na łamach „Kultury i biznesu” sugerował Czarną Maskę dla Kazimierza Kowalskiego. Panie Janyst! Pan może sugerować różne rzeczy, tymczasem decyduje gremium, w którym pana nie ma. A dlaczego tak jest, wie pan doskonale i lepiej będzie, jeśli tego nie wyjawię.
Pan Janyst brnie jednak wytrwale w pragnieniu obdarowania Czarną Maską Teatru Wielkiego. Dlaczego? Bo nie pasuje mu Kazimierz Kowalski (kiedyś dyr. TW), jako reżyser „Hrabiny” Moniuszki. I Janyst wyjaśnia sobie: „Sprawa miała się dość szybko wyjaśnić: w rachubę wchodziły względy korupcyjne, jeden z należących do łódzkiego „salonu” recenzentów brał z Teatru Wielkiego, zarządzanego wówczas przez p. Kowalskiego, pieniądze (za co musiał się pożegnać z posadką w redakcji, ale w kapitule jest nadal)”.
I ta karczma Rzym się nazywa. Skoro komuś (komu?) jest zarzucana korupcja, to rozumiem, że autor (a już na pewno wydawca) zgłosił sprawę do prokuratury. Bo korupcja to kryminał jest. I jeszcze jedno: gdzie odwaga autora? Kim jest ten skorumpowany dziennikarz, który pożegnał się z posadką? Jeśli pan Janyst nie poda nazwiska skorumpowanego członka Kapituły (lub nie odwoła tego, co napisał) – jako jej założyciel i członek – będę musiał pozwać do sądu Wydawcę „Kultury i biznesu”, a więc Pana, Panie Redaktorze, Panie Wojtku.
A tak na marginesie: przykre, że w swoim piśmie publikuje Pan tak elementarnie słabiutkie wypociny pana Janysta. Mam jednak nadzieję, że wyjaśnienie pomówień znajdzie się na łamach odpowiednio szybko, i że nie będziemy musieli spotykać się w Sądzie. Pomijam już przykrość, jaką swoimi „analizami” sprawił autor tym, za którymi, rzekomo, ujmuje się, atakując tych, którzy od blisko 20 lat starają się w Łodzi promować kulturę. Jaki w tym biznes?
Łączę pozdrowienia i życzę sukcesów.
Michał Lenarciński

PS. List adresuję do profesjonalisty, dlatego nie przytaczam stosownych paragrafów i artykułów prawa prasowego, mając pewność, że nie ma takiej potrzeby.

1 komentarz:

  1. Janyst, tia, dobrze że ma się jeszcze czym żywić.

    OdpowiedzUsuń