Fortuna kałem sie tuczy


wtorek, 2 maja 2017

Lwów, 1

Coś się kończy, coś się zaczyna

Pobudka o 6 rano, żeby wyjechać o 7? Absurd wcielony w życie.
Trzeba zdążyć z Łodzi na pociąg o 14.26 z Przemyśla do Lwowa. Łódź, Kielce, Przemyśl – Polska B coraz piękniejsza, dobre drogi, ładne domy. Gdzie ta bieda? Pochowana pewnie pod korcem pomników Lecha i Marii, co to stanąć powinny w każdym polskim mieście (dlaczego tylko w polskim?). Często słychać z różnych stron, że tej Unii Europejskiej to my nic nie zawdzięczamy. Oj, jak wiele. Więcej, niż myślimy.
Do Przemyśla przyjechali Polacy z całej Polski, żeby do Lwowa na długi weekend pojechać. No i sporo Ukraińców, co to na ten weekend polski do siebie na wypoczynek wracają. Pociąg pęka w szwach. Polska kontrola graniczna zagaduje po polsku i ukraińsku, ukraińska kontrola zapewnia, że polskiej mowy nie rozumie. Trochę skucha, bo nie sposób nie rozumieć tak podobnych do siebie języków. A więc jakieś uprzedzenia mają... Ja nie mam.
Na lwowskim dworcu tłok niebywały (pasażerowie z miesiąca ruchu na Fabrycznym się zebrali), wsiadają, wysiadają, pokrzykują. Po wyjściu widok ładny jest za plecami (to budynek dworca), przed oczami ukazuje się natomiast rodzaj placu, na którym dziesiątki autobusów i marszrutek z tablicami: Drohobycz, Warszawa, Szczecin, Szengen. I pętla tramwajowa (po łódzku krańcówka), która przypomina ruinę. Sam dworzec autobusowy (tuż obok) przypomina zaś rozjeżdżoną arenę cyrkową: więcej tu dziur niż normalnych kawałków jezdni.
Po czterech przystankach "szóstką" (biletów nie skasowaliśmy, bo motornicza nie miała wydać reszty, a w kiosku nie było) wysiadamy. Do wynajętego mieszkania (Booking.com) już tylko 50 metrów. Już 1 metr. Już na miejscu.
Dzwonię telefonem. Nikt nie odpowiada. Dzwonię po raz drugi – to samo. Za trzecim razem komunikat: połączenie nie może być zrealizowane. Za czwartym: abonent poza zasięgiem. Minęła godzina.
Bar pierwszy napotkany, blisko mieszkania (bo może się odezwie, przeprosi i wpuści). Dziesiąta próba połączenia – to samo.
No to szukam alternatywnego noclegu. Pośród setek informacji (wynajęte) pojawia się ta oczekiwana: zapraszamy. Trach! Rezerwuję. Kilometr do pokonania. Pokonuję.

- Dobry wieczór, mam u Państwa rezerwację, nazywam się...
- Nie ma żadnej rezerwacji.
- Niemożliwe, proszę sprawdzić.
- Nie ma.
- A może jest wolny pokój?
- Nie ma.
- Na pewno? Może jednak?
- Nie ma i już.
- Ma pani jakiś pomysł? Już godz. 22 się zbliża?-
- No we Vlaście może? Idźcie do Vlasty.
- A gdzie to jest?
- Niedaleko (pół kilometra).
- Może pani tam zadzwoni i zapyta, czy są wolne miejsca?
- Nie znam telefonu...

Bierzemy walizki w dłoń. Co z tego, że się toczą, skoro są coraz cięższe? Wreszcie Vlasta! 14 pięknych pięter z cudownym lobby dwufotelowym, w którym śpi jakiś człowiek na tle lastrico.
-Dobry wieczór. Chcielibyśmy wynająć jeden pokój, na jedną noc.
- Nie ma wolnych pokoi.
- Nie wierzę, taki duży hotel i nie ma?
- No nie ma – odpowiada konsjerżka i ucieka wzrokiem
Mam Cię, myślę sobie, kłamiesz, na pewno są.
- To pozostaje nam nocleg na wagzalie. Specjalnie mówię "na wagzalie", żeby nie powiedzieć na dworcu, bo pomyśli, że o pałac mi chodzi, a trochę hipstersko wyglądam: jakieś dziwne okulary itp.
- No jest jeden, którego nie wynajmujemy, bo nie ma ogrzewania, ciepłej wody...
- To my chętnie go wynajmiemy – cieszę się jak głupi i myślę sobie: no tak, 14 pięter, na każdym 20 pokojów a tylko w tym jednym taki frasunek. Kobita wyraźnie wstydzi się tego, co proponuje, ale fajnie, że litość u niej wzięła górę.
- 701, na siódmym piętrze, 350 hrywien.
Za pięć minut lądujemy w pokoju via winda. Czynna jedna z czterech (na te 280 pokoi). Za to czteroosobowa. Zdarty parkiet przykryty "dywanikami" z brudem wgryzionym do spodu. W oknach obowiązkowe firanki, to nic, że szaro-bure. Dwa tapczaniki z "pościelą" i łazienka: sedes, mała umywalka i prysznic przy podłodze. Marzenie.

No i zimna woda! Są też kaloryfery. Zimne. Temperatura około 14 stopni. 
Jest moc! Jest Lwów! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz