Fortuna kałem sie tuczy


środa, 3 maja 2017

Lwów 2

Wszystkie figury spotykają się w jednym pudełku

Wycieczka na Cmentarz Łyczakowski rozpoczęła się od drobnego nieporozumienia. Po przeanalizowaniu trasy padło na tramwaj linii 7, która jedzie przez Teatralną (przystanek jest tylko w przeciwną stronę), za to zatrzymuje się przy Lisi Ukrainki (tam z kolei nie ma przystanku w przeciwnym kierunku) i dojeżdża pod cmentarną bramę. Po przejechaniu kilku przystanków zorientowaliśmy się, że jedziemy w zupełnie inną stronę. Nasze zaniepokojenie zauważył pewien pan.
- Wy na Łyczakowski?
- Tak.
- No to źle jedziecie, bo "siódemka" ma zmienioną trasę, z racji remontu, pół Łyczakowskiej remontują.
- O, dziękuję. Nie wiedziałem.
- Większość tramwajów jeździ teraz inaczej, z uwagi na remonty.


Fantastycznie. Po pół godzinie jesteśmy na jakichś peryferiach. Wysiadamy, czekamy na tramwaj w przeciwną stronę. Jest. Jedziemy. Wysiadamy przy Pidwalnej, bo krzyżuje się z Łyczakowską, więc jest prawdopodobieństwo duże, że tam zatrzyma się jakaś marszrutka. Bo marszrutką się dojedzie, a tramwajem – nie.
Oczywiście na Łyczakowskiej nie ma żadnego oznaczenia przystanku, ale marszrutki zatrzymują się na rogu (zresztą zawracając na środku całkiem dużego skrzyżowania, czym wstrzymują ruch we wszystkich kierunkach).
- Dojedziemy na Łyczakowski cmentar?
- Tak – odpowiada kierowca. Podaję 10 hrywien.
- Za dwóch – mówię.
- Proszę – odpowiada i wydaje resztę: 2 hrywny, czyli 32 grosze
- Dziękuję.
- Nie ma za co. Wersal trwa nadal. 
Ludzie w autku (marszrutka to takie pół autobusu, ale z firankami) 


siedzą, stoją. Jest tłoczno. Jakiś chłopak rozmawia (dość cicho) przez komórkę. Wsiada 70-latka, ubrana przebiednie, ale usta szminką pomalowane.
- Nie rozmawia się przez telefon w komunikacji – podnosi głos zdenerwowana.
- Bez przesady, nikomu nie przeszkadzam – rzuca młodzian.
- Mnie przeszkadzasz – już krzyczy. Sytuacja nabiera barw i dynamizmu. 
- Ja jestem nerwowa, może nedopeszczona. Ja 30 lat szyła palta na Majaku, zasłużona jestem. Nigdzie w Europie nie rozmawia się przez telefon.
- Rozmawia się – odszczekuje, ale spokojnie młodziak.
- Nie! Ja urodzona w Warszawie, tam mieszkała, to wiem.
- Dawno było, można wracać do Warszawy – replikuje chłopak.
- O, nie! Nie bedesz mne z mohego mesta wyrucal.
Trochę tłumaczę, trochę w oryginale piszę, tak dla zachowania atmosfery. Na szczęście już trzeba wysiadać. Kierowca mówi, że tu na Łyczakowski.
- Dziękuję – odpowiadam.
- Musicie iść w prawo, chłopcy – woła za nami bohaterka telefonicznej awantury, wyraźnie zadowolona, że może do nas zwrócić się po polsku. Dziwna sytuacja.
Idziemy w prawo. I jest cmentarz. 



Sporo wycieczek z Polski, ale i z Ukrainy. Za wstęp płaci się 25 hrywien od osoby plus 10 za fotografowanie i 15 za mapkę-przewodnik. Przewodnik po polsku, ale merytorycznie z ukraińskim zacięciem napisany.
Zwiedziliśmy niemal cały cmentarz. Mogiły Polaków i Ukraińców obok siebie, przemieszane, z różnych etapów historii. Osobne przestrzenie zajmują cmentarze poległych w walkach 1918/19. Dwa monumentalne pomniki pamięci. Jakby rywalizujące ze sobą o to, czyje ważniejsze, bardziej narodowe, bardziej patriotyczne. 



Trochę poza moją bajką, bo oto wszyscy martwi leżą w tej samej ziemi. Jak mówi włoskie powiedzenie: po grze (w szachy) pionek i król wędrują do tego samego pudełka...



Poza grobami polskich hrabiów i hrabianek, ukraińskich uczonych i artystów (na Łyczakowskim są umiejscowieni w rodzaju alei zasłużonych), zobaczyliśmy znakomity w zaprojektowaniu, zespół grobów Orląt Lwowskich, groby powstańców listopadowych i – na samym szczycie cmentarza (położony jest pięknie, na wzgórzu), groby powstańców styczniowych. Było to poruszające. Jak mówią na Wschodzie, zadumałem się w intencji spoczywających tu przodków wszystkich moich znajomych.
Droga powrotna do centrum miasta nie była już tak atrakcyjna, za to w upale. W ciągu dnia wyklarowała się we Lwowie piękna pogoda. A poobiednia kawa z koniakiem w obłędnej kawiarni "Kopalnia kawy" (w Rynku) dopełniła wrażeń. Zresztą kawiarniom i restauracjom spróbuję poświęcić osobną notatkę. 
Dziś już tylko trzygwiazdkowy "Potomkin": zakochuję się w ukraińskich koniakach...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz