Fortuna kałem sie tuczy


środa, 21 września 2016

Festiwal Filmowy Gdynia, odcinek 3

Czasem lepiej noc przespać

„Zjednoczone stany miłości” Tomasza Wasilewskiego zostały już zrecenzowane po premierze, więc rozpisywał się nie będę. Film utrzymany w stylistyce „Płynących wieżowców” z ciekawimy rolami Magdaleny Cieleckiej, Doroty Kolak, Marty Nieradkiewicz i Julii Kijowskiej. Interesujący scenariusz, dobra reżyseria. Mam tylko jedno ale: lubię, kiedy film jest opowiadaniem, tymczasem „Zjednoczone stany miłości” to splecione ze sobą trzy nowele. Chciałbym więcej.

Dziś obejrzałem też „Zaćmę” Ryszarda Bugajskiego opowiadającą o Julii Brystygerowej – postaci autentycznej, pani pułkownik SB, którą cechowało patologiczne okrucieństwo wobec przesłuchiwanych. W filmie Bugajskiego Krwawą Lunę (bo tak ją nazywano) gra brawurowo Maria Mamona. Jest damą w kostiumiku Chanel, perfumami Chanel 5 pachnącą. Jest niewierzącą Żydówką, która szuka własnej drogi do Boga (którego nie ma). Jej koleżanka z młodości, lwowska Żydówka – teraz zakonnica, zresztą niewierząca (w tej roli Małgorzata Zajączkowska) mówi najmocniejsze zdanie w filmie: Bóg jest metaforą.
 
To zdanie i kreacja Mamony to najlepsze, co jest w tym filmie, pogrążonym w mistycyzmie i koszmarach wspomnień głównej bohaterki. Zadziwiło mnie natomiast warsztatowe podejście Bugajskiego do tematu: doświadczony i znakomity przecież reżyser, dał nam obraz epigoński, nienowoczesny,  w duchu polskiej kinematografii lat 90. osadzony. Dziwne. I jeszcze jedno: niepokojąco „Zaćma” kojarzyła mi się z „Idą”…

Od chwili ogłoszenia konkursowej „szesnastki” byłem zdumiony, że w konkursie głównym znalazła się „Planeta Singli” Mitji Okorna. Bo niby co robi w tym gronie komedia romantyczna? Sam Okorn zauważył przed projekcją, że Gdynia nie potrzebowała „Planety…”, ale Gdynia potrzebowała „Planety…”. I coś w tym jest, bo okazało się, że komedia romantyczna może być dobrym filmem. Nie liczyłbym na deszcz nagród, ale przyznać muszę, że film broni się pewną dezynwolturą w podejściu do samego gatunku. Okorn nie boi się „docisnąć”, pójść w stronę absurdu (czym pokazuje, że ma dystans do tego, co robi), a nawet farsowości. Zaufali mu aktorzy, ale nie tylko jemu, bo i zgrabnemu scenariuszowi.  Ponad dwie godziny projekcji mija błyskawicznie. I chociaż od pierwszej do ostatniej sceny wiemy co będzie się działo, to niektóre sytuacje i dialogi zaskakują. Była też kwestia, która, jak modnie dziś się mówi, zrobiła mi dzień. Jeden z bohaterów do nawiedzonej fryzjerki zwraca się tymi oto słowy: „Słyszałem, że jest pani psychologiem włosów”. Tak, w tym cytacie zamyka się psychologia tego filmu, ale czasami i śmiech niekiedy może być nauką, kiedy się z przywar, nie osób natrząsa, że tak „odbije mi się” Krasickim .


Przed chwilą wróciłem z projekcji filmu „Wszystkie nieprzespane noce”, który zrealizował Michał Marczak.  Powiem tylko, że wyszedłem z kina po 20 minutach. Jeśli ktoś chce wiedzieć, o czym bełkoczą po pijanemu podczas rozmaitych imprez dwudziestolatkowie – zapraszam. Mnie te 20 minut pokazało, że bełkoczą o niczym.  Tymczasem cieszę się na jutrzejszy pokaz „Powidoków” Andrzeja Wajdy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz