Inauguracja
41. Festiwal Filmowy w Gdyni wystartował. Inauguracja nie
była spektakularna: Agnieszce Odorowicz (byłej szefowej PISF wręczono Złotą
Akredytację z numerem 001 i pokazano film „Królewicz olch” (http://www.festiwalgdynia.pl/program/filmy/-1--2284-_krolewicz-olch.html)
w reżyserii Kuby Czekaja. Lekko autystyczny, genialny nastolatek próbuje zdefiniować świat metodą zero-jedynkową.
Scenariusz (reżysera) naszpikowany jest poezją Goethego i odwołaniami do
symbolik Freuda i Junga. Film ma trzy zakończenia (owszem, każde inne),
dokumentujące (każde) wrażliwość scenarzysty, którą reżyser przekłada na bardzo
zero-jedynkowy obraz rzeczywistości. Film, w zamyśle bardzo interesujący,
materializuje się jako intelektualna mistyfikacja: mnogość tropów prowadzi do
sytuacji bardzo dziwnej: z jednej strony mamy poważne wersje zdarzeń, z drugiej
ich ośmieszenie. Jeśli reżyser chciał rozmawiać poważnie, to się pogubił. Jeśli
miała to być parodia metafizyki, to wystarczyło
zrealizować skecz. I jeszcze od tego muzyka… Ten walc Szostakowicza… Tak
bez gustu… Para poszła w gwizdek. Szkoda.
Jako pilny festiwalowicz przed inauguracyjnym pokazem obejrzałem dwa inne filmy. Na pierwszy ogień – „Sługi Boże” (http://www.festiwalgdynia.pl/program/filmy/-1-1-2290-_slugi-boze.html) w reżyserii Mariusza Gawrysia z interesującą rolą Bartłomieja Topy. Na pierwszy rzut oka dobrze zrealizowane kino gatunkowe, bo to film sensacyjno-kryminalny. Po chwili dostrzega się jednak scenariuszowe uproszczenia, by nie powiedzieć mielizny, sama zaś reżyseria (poprawna) okazuje się być tylko akademicka. Ot – film telewizyjny, rozciągnięty metrażowo do kinowego. Interesujące, w scenariuszu, zwroty akcji na ekranie, niestety, nie zostały uzasadnione. Gorzej, że w realizacji zapomniano o „pozamykaniu” rozpoczętych wątków (żal np. Adama Woronowicza, który przez pól filmu obdarowuje go talentem tylko po to, żeby zaniknąć bezpowrotnie). No… tak się nie prowadzi wątków, tym bardziej w kryminale. Film ten pozostanie jednak w mojej pamięci na długo, albowiem po raz pierwszy w życiu zdarzyło się, że projekcja filmu trwającego zaledwie 100 minut, została zerwana 26 razy. Jak na Festiwal Polskich Filmów Fabularnych to wynik okazały. Projekcję oglądałem w Multikinie.
W tym samym miejscu, już bez takich „atrakcji” zobaczyłem „Szczęście świata” (http://www.festiwalgdynia.pl/program/filmy/-1-1-2291-_szczescie-swiata.html) w reżyserii renomowanego twórcy - Michała Rosy – autora takich filmów jak „Gorący czwartek”, „Farba”, „Co słonko widziało” czy wspaniałej „Rysy”. Nie wiem na jakie manowce poszedł teraz Michał Rosa, ale chciałbym, żeby szybko z nich powrócił. Choć „Szczęście świata” to film poruszający , to jednak zapętlony w manierze nieruchomych ujęć, świecie statycznyc h scen i, co zdumiewające przy znakomitym przecież warsztacie tego twórcy, jakiś taki artystowski… I znów z nie dokończonymi wątkami (czyżby to nowa szkoła filmowej narracji?). Światłem tego filmu jest postać żydowskiej prostytutki w ujmującej kreacji Karoliny Gruszki. Ponieważ film bardzo się dłuży, miałem okazję zastanawiać się czy Karolina Gruszka jest piękniejsza od siebie samej, czy bardziej od siebie utalentowana. Piękna, naturalna, organicznie zagrana rola.
Wieczorem, po inauguracji był bankiet. Eklektyczny, trochę zmanierowany, ale uroczy. I znajomi, znajomi, znajomi: Filip Bajon, Marzena Mróz-Bajon, Łukasz Maciejewski, Mariusz Ostrowski, Kasia Figura, Monika Strzępka, Małgośka Potocka, Kinga Preis, Hanna Bakuła… Fajnie jest być w Gdyni.
Jako pilny festiwalowicz przed inauguracyjnym pokazem obejrzałem dwa inne filmy. Na pierwszy ogień – „Sługi Boże” (http://www.festiwalgdynia.pl/program/filmy/-1-1-2290-_slugi-boze.html) w reżyserii Mariusza Gawrysia z interesującą rolą Bartłomieja Topy. Na pierwszy rzut oka dobrze zrealizowane kino gatunkowe, bo to film sensacyjno-kryminalny. Po chwili dostrzega się jednak scenariuszowe uproszczenia, by nie powiedzieć mielizny, sama zaś reżyseria (poprawna) okazuje się być tylko akademicka. Ot – film telewizyjny, rozciągnięty metrażowo do kinowego. Interesujące, w scenariuszu, zwroty akcji na ekranie, niestety, nie zostały uzasadnione. Gorzej, że w realizacji zapomniano o „pozamykaniu” rozpoczętych wątków (żal np. Adama Woronowicza, który przez pól filmu obdarowuje go talentem tylko po to, żeby zaniknąć bezpowrotnie). No… tak się nie prowadzi wątków, tym bardziej w kryminale. Film ten pozostanie jednak w mojej pamięci na długo, albowiem po raz pierwszy w życiu zdarzyło się, że projekcja filmu trwającego zaledwie 100 minut, została zerwana 26 razy. Jak na Festiwal Polskich Filmów Fabularnych to wynik okazały. Projekcję oglądałem w Multikinie.
W tym samym miejscu, już bez takich „atrakcji” zobaczyłem „Szczęście świata” (http://www.festiwalgdynia.pl/program/filmy/-1-1-2291-_szczescie-swiata.html) w reżyserii renomowanego twórcy - Michała Rosy – autora takich filmów jak „Gorący czwartek”, „Farba”, „Co słonko widziało” czy wspaniałej „Rysy”. Nie wiem na jakie manowce poszedł teraz Michał Rosa, ale chciałbym, żeby szybko z nich powrócił. Choć „Szczęście świata” to film poruszający , to jednak zapętlony w manierze nieruchomych ujęć, świecie statycznyc h scen i, co zdumiewające przy znakomitym przecież warsztacie tego twórcy, jakiś taki artystowski… I znów z nie dokończonymi wątkami (czyżby to nowa szkoła filmowej narracji?). Światłem tego filmu jest postać żydowskiej prostytutki w ujmującej kreacji Karoliny Gruszki. Ponieważ film bardzo się dłuży, miałem okazję zastanawiać się czy Karolina Gruszka jest piękniejsza od siebie samej, czy bardziej od siebie utalentowana. Piękna, naturalna, organicznie zagrana rola.
Wieczorem, po inauguracji był bankiet. Eklektyczny, trochę zmanierowany, ale uroczy. I znajomi, znajomi, znajomi: Filip Bajon, Marzena Mróz-Bajon, Łukasz Maciejewski, Mariusz Ostrowski, Kasia Figura, Monika Strzępka, Małgośka Potocka, Kinga Preis, Hanna Bakuła… Fajnie jest być w Gdyni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz