Na początku była awantura
Trudno mówić i pisać o nim, że już go nie ma, chociaż, co może zabrzmieć okrutnie, śmierć Krzysia dla nikogo nie była zaskoczeniem: chorował blisko 20 lat. Miałem szczęście poznać Krzyśka zanim dopadła go choroba. Okoliczności naszego pierwszego spotkania były jak najbardziej zawodowe oraz nieprzyjemne. A miejsce... Obóz koncentracyjny w Oświęcimu.
Jutro w "Super Expressie" kilka moich słów o Krzyśku, napisanych na prośbę redaktora naczelnego. Słów prywatnych, ale jednak dość oficjalnych. Nie napisałem, że poza Anną Dymną nikt tak w Polsce nie mówił wiersza, nie napisałem jak trawiony chorobą rzucał palenie, czy rezygnował z alkoholu, jak czasem wpadał do mnie, albo ja do niego.
Napisałem dwie rzeczy, które mną poruszyły. A więc Krzyśka normalność i bycie ponad, kiedy przyszedł, pokłócony ze mną, zaciągnąć mnie na bankiet, i kiedy po raz pierwszy uściskałem go po kolejnej upiornej operacji. W uścisku trzymałem nawet nie połowę dawnego Krzyśka. Poczułem, jak wymyka się nam z rąk. Ale po tym spotkaniu były kolejne i wydawało się, że Krzysiek pokona wszystko. Nie pokonał, ale też nie jest tak, że choroba go zwyciężyła. Do zobaczenia Krzysiu.
piątek, 7 stycznia 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz