Fortuna kałem sie tuczy


piątek, 14 stycznia 2011

Pożegnaliśmy Krzysztofa Kolbergera. Nie towarzyszyłem mu w ostatniej drodze

Najpierw mama

Wczoraj pożegnaliśmy Krzysztofa Kolbergera. Nie wziąłem udziału w pogrzebie, bo musiałem być w redakcji. Przyszedłem spóźniony (choć niby w Warszawie mieszkam najbliżej), ale jechałem z Łodzi, gdzie zmagam się z chorobą.

To nie tak, że w Łodzi się zmagam, a w Warszawie nie. Bo nie ja choruję. Zmagam się z chorobą mamy. No i nie byłem na pogrzebie Krzysia, bo świtem zmagałem się z chorobą w Łodzi, a przed południem z zajęciami w pracy.
W „Super Expressie” jestem od „przed chwilą”, a co chwilę „uciekam”. Na początku tylko na studia, od półtora miesiąca wygospodarowuję każdą wolną chwilę, by załatwiać najważniejsze sprawy w Łodzi. Sytuacja weryfikuje podejście do życia. Truizm. Ale kiedy zdajemy sobie z niego sprawę? Zawsze (no, może prawie zawsze) najważniejsza była dla mnie praca. A teraz nie jest najważniejsza, bo najważniejsze jest przywracanie mamy do świata. I to zajęcie kradnie mi czas dla pracy, odbiera mi czas na pisanie książki, którą powinienem oddać w końcu grudnia. Obym oddał w końcu stycznia.
I nie towarzyszyłem Krzysiowi w ostatniej drodze. W lutym pójdę na cmentarz, zapalę świeczkę, pożegnam się z Nim indywidualnie. Krzysiek nie miałby pretensji. Przekonywałby, że najpierw mama…

Nie spodziewałem się, ale w redakcji spotykam się z niezwykłą dziś życzliwością, zrozumieniem (to akurat nie dziwne, bo ludzie pracują tu empatyczni, mili, inteligentni i wrażliwi) i to od wszystkich. Poczynając od Sławka Jastrzębowskiego - który na każdym kroku potwierdza prawdę, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie - po wszystkich ludzi, którzy właśnie mnie poznali. Marcin Kowalczyk, którego zastępuję, powiedział mi dziś, że „nie ma sprawy, sytuacja losowa, nie martw się”. Sławek, że „teraz nie ma nic ważniejszego, jak mama”. Dziękuję i przepraszam.

1 komentarz: