Szczerka szós polskich królowa
W sobotę Teatr Zagłębia. „Siódemka” Ziemowita Szczerka w
reżyserii Remigiusza Brzyka w moim ukochanym Teatrze Zagłębia. Teatr Zagłębia
jest mi specjalnie bliski z trzech powodów: moja macocha – Marta Kotowska -
kilkanaście sezonów była tam aktorką. Drugi powód – mój ojciec – Jerzy
Lenarciński – był zastępcą dyrektora – Jana Klemensa. Powód trzeci: Zbyszek
Leraczyk (dziś dyrektor), Ewa Leśniak, Wojtek Leśniak, Ela Laskiewicz, Krysia
Kępka, Basia i Jacek Medweccy, Elka Gorzycka, Ela Trojanowska, Grzesiek Górny,
Adam Kopciuszewski, Andrzej Śleziak… Tyle nazwisk… I więcej…
No więc jadę krajową jakiśtamnumer z Łodzi do Sosnowca. Mam
miejsce na widowni, bo Zbyszek Leraczyk mówi, że zawsze będę miał. I znów
zasiadam na tej maleńkiej widowni i patrzę na tę maleńką scenę…
A ona tymczasem duża. Wielka. Powiększona o trzy rzędy i
perspektywę Polski. I najpiękniejsza, i najbardziej chujowa (o czym w puencie).
Bohatera „Siódemki” Michał Kmiecik (dramaturgia) zamienił w
kobietę. Bardzo słusznie. Kobieta dziś jest autorytetem w tatrze. I nie tylko.
Autor napisał „Siódemkę” przed 25 października 2015. No, ale Alfred Jarry „Ubu
Króla” też napisał wcześniej (a o tym będzie później). No więc pojechałem
„Siódemką”. Od Krakowa do Warszawy.
No… nie jest fajnie. Nie jest komfortowo.
Jest kanciasto i chujowo.
Polska jest z „Wesela”, „Wyzwolenia”, trochę niby z „Dziadów”,
a jakoby z „Między nami dobrze jest”, choć w istocie… jest chujowo. Tekst
autora to powieść, albo raczej zbiór nowel. O bohaterach nie wiemy nic – są
wyrwani z kontekstu. A zarazem tylko w kontekście osadzeni. Widzimy ich tylko w
szczątkach sytuacji, świetnie przez Brzyka ustawionych, najbardziej nas od
Polski oddalających. A może przybliżających? Jak chcecie to widzieć? Sosnowiecka
widownia widziała jednoznacznie: śmiała się i klaskała. Bo gorzko było i
nieśmiesznie.
W istocie ze sceny sypią się żarty, niczym plastikowe
torebki (od skojarzeń z „American beauty” nigdy się już nie uwolnimy), które
szaleją na wietrze. Pięknie jest, nostalgicznie, bałaganiarsko, uroczyście.
Świętością jest wszystko i nic nią nie jest.
I tak prowadzi spektakl Brzyk osobą głównej bohaterki.
Zahaczamy z nią o wszystko: tu w Polsce i gdziekolwiek indziej: o eliksiry
(świetny zabieg dla uteatralnienia prozy i zbudowania metafory), a dzięki nim o
wszystkie kompleksy i wojny nasze, o kpinę i puentę: „I chuj” – podsumowuje wszelkie
wysiłki, ambicje i zamiary anonimowy bohater Polski. To wspaniały, zabawny
spektakl, przepełniony zgorzknieniem i frustracją. Że się kłóci jedno z drugim?
A co się dziś ze sobą nie kłóci?
Autor był zadowolony, reżyser na pewno też, widzowie zaś
byli zachwyceni. A aktorzy? No cóż… kolejny raz sosnowiecki teatr udowodnił, że
gra do jednej bramki to w jego przypadku gra zespołowa. I to dobra. A, że jedna
Edyta Ostojak wysunięta jest na pierwszy plan? Nic nie szkodzi. To tylko
wzmacnia.
Remikowi Brzykowi i Michałowi Kmiecikowi dziękuję za
zrobienie teatru. Aktorom, że pięknie to zagrali. Autorowi, za to, że wymyślił.
A Zbyszkowi Leraczykowi za to, że zawsze mówi do mnie: w naszym teatrze masz
zawsze miejsce. Zbyszku, dziękuję w dwójnasób.
W niedzielę oglądałem „Króla Ubu” w Operze Śląskiej. Ale to
osobny rozdział. Chociaż...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz