Fortuna kałem sie tuczy


środa, 6 kwietnia 2016

Pojechałem do Zagłębia i na Śląsk. Ależ był to pojechany weekend!

Szczerka szós polskich królowa

W sobotę Teatr Zagłębia. „Siódemka” Ziemowita Szczerka w reżyserii Remigiusza Brzyka w moim ukochanym Teatrze Zagłębia. Teatr Zagłębia jest mi specjalnie bliski z trzech powodów: moja macocha – Marta Kotowska - kilkanaście sezonów była tam aktorką. Drugi powód – mój ojciec – Jerzy Lenarciński – był zastępcą dyrektora – Jana Klemensa. Powód trzeci: Zbyszek Leraczyk (dziś dyrektor), Ewa Leśniak, Wojtek Leśniak, Ela Laskiewicz, Krysia Kępka, Basia i Jacek Medweccy, Elka Gorzycka, Ela Trojanowska, Grzesiek Górny, Adam Kopciuszewski, Andrzej Śleziak… Tyle nazwisk… I więcej…
No więc jadę krajową jakiśtamnumer z Łodzi do Sosnowca. Mam miejsce na widowni, bo Zbyszek Leraczyk mówi, że zawsze będę miał. I znów zasiadam na tej maleńkiej widowni i patrzę na tę maleńką scenę…
A ona tymczasem duża. Wielka. Powiększona o trzy rzędy i perspektywę Polski. I najpiękniejsza, i najbardziej chujowa (o czym w puencie).
Bohatera „Siódemki” Michał Kmiecik (dramaturgia) zamienił w kobietę. Bardzo słusznie. Kobieta dziś jest autorytetem w tatrze. I nie tylko. Autor napisał „Siódemkę” przed 25 października 2015. No, ale Alfred Jarry „Ubu Króla” też napisał wcześniej (a o tym będzie później). No więc pojechałem „Siódemką”. Od Krakowa do Warszawy.
No… nie jest fajnie. Nie jest komfortowo.
Jest kanciasto i chujowo.
Polska jest z „Wesela”, „Wyzwolenia”, trochę niby z „Dziadów”, a jakoby z „Między nami dobrze jest”, choć w istocie… jest chujowo. Tekst autora to powieść, albo raczej zbiór nowel. O bohaterach nie wiemy nic – są wyrwani z kontekstu. A zarazem tylko w kontekście osadzeni. Widzimy ich tylko w szczątkach sytuacji, świetnie przez Brzyka ustawionych, najbardziej nas od Polski oddalających. A może przybliżających? Jak chcecie to widzieć? Sosnowiecka widownia widziała jednoznacznie: śmiała się i klaskała. Bo gorzko było i nieśmiesznie.
W istocie ze sceny sypią się żarty, niczym plastikowe torebki (od skojarzeń z „American beauty” nigdy się już nie uwolnimy), które szaleją na wietrze. Pięknie jest, nostalgicznie, bałaganiarsko, uroczyście. Świętością jest wszystko i nic nią nie jest.
I tak prowadzi spektakl Brzyk osobą głównej bohaterki. Zahaczamy z nią o wszystko: tu w Polsce i gdziekolwiek indziej: o eliksiry (świetny zabieg dla uteatralnienia prozy i zbudowania metafory), a dzięki nim o wszystkie kompleksy i wojny nasze, o kpinę i puentę: „I chuj” – podsumowuje wszelkie wysiłki, ambicje i zamiary anonimowy bohater Polski. To wspaniały, zabawny spektakl, przepełniony zgorzknieniem i frustracją. Że się kłóci jedno z drugim? A co się dziś ze sobą nie kłóci?
Autor był zadowolony, reżyser na pewno też, widzowie zaś byli zachwyceni. A aktorzy? No cóż… kolejny raz sosnowiecki teatr udowodnił, że gra do jednej bramki to w jego przypadku gra zespołowa. I to dobra. A, że jedna Edyta Ostojak wysunięta jest na pierwszy plan? Nic nie szkodzi. To tylko wzmacnia. 
Remikowi Brzykowi i Michałowi Kmiecikowi dziękuję za zrobienie teatru. Aktorom, że pięknie to zagrali. Autorowi, za to, że wymyślił. A Zbyszkowi Leraczykowi za to, że zawsze mówi do mnie: w naszym teatrze masz zawsze miejsce. Zbyszku, dziękuję w dwójnasób. 

W niedzielę oglądałem „Króla Ubu” w Operze Śląskiej. Ale to osobny rozdział. Chociaż...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz