Ratujmy Teatr Wielki
W Teatrze Nowym obejrzałem premierę „Mordu” Hanocha Levina, reżyserował Norbert Rakowski. Inscenizacja uniwersalizuje dramat z dobrym skutkiem, jest nowoczesna, na innym aktorskim stylu gry oparta niż ten, który obowiązywał tu jeszcze „przed chwilą”. Szczególnie ucieszyli mnie: Michał Bielński (trzyma formę i ciekawie rozwija się) i Jolanta Jackowska (mam nadzieję na dobre powracająca do „zawieszonego” zawodu W „Nowym” idzie nowe? Oby. Trzymam kciuki.
W Teatrze im. Jaracza zobaczyłem „Barbelo, o psach i dzieciach” Biljany Srbljanovic, reżyserowała Anna Augustynowicz. Do tekstu podeszła z gotową formą, jaką podziwiałem w "Miarce za miarkę” Szekspira (warszawski Teatr Powszechny) i „Weselu” Wyspiańskiego (szczeciński Teatr Współczesny). I może dlatego spektakl łódzki wydał mi się już raz widzianym. Asceza w budowaniu relacji między bohaterami nie przysłużyła się, moim zdaniem, tekstowi, zawierającemu oczywiście poważne spostrzeżenia i refleksje, to jednak nie pozbawionemu nacechowania groteską. Było ciężko i moralizatorsko, mogło być lekko i równie mądrze. Najwięcej przyjemności sprawiły mi dwie panie: Justyna Wasilewska i Agnieszka Więdłocha. Doskonale funkcjonowała scenografia Waldemara Zawodzińskiego, wręcz zapraszająca do odrobinę lżejszej formy. Augustynowicz jakoś tego nie dostrzegła.
Przyjemność absolutną czerpałem oglądając i słuchając Joanny Woś w „Łucji z Lammermoor” Donizettiego. Ostatnio Teatr Wielki w Łodzi grywa rzadko, a jak już to proporcje ma zaskakujące: 3 tytuły operowe, 6 baletów, 1 operetka i 1 musical, ale 3 spektakle (to w lutym). Piotr Wujtewicz nie porwał swą batutą orkiestry, w partii Rajmunda podobał się Grzegorz Szostak, nienagannie zaprezentowała się Bernadetta Grabias jako Alicja, jak zwykle znakomity był Zenon Kowalski jako Henryk. A Edgar… miłosierdzie nakazuje przemilczenie skandalicznej produkcji wokalnej.
Teatr Wielki na swej stronie chwali się sukcesem Joanny Woś w partii Marii Stuart, pisząc przy okazji, że spektakl „Maria Stuart" G. Donizettiego jest koprodukcją Teatru Wielkiego w Łodzi, Teatru Wielkiego im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu i Opery Śląskiej w Bytomiu.
A to coś nowego. Szkoda, że teatr nie pisze kiedy tę koprodukcje zobaczymy w Łodzi. W repertuarowych planach nie ma ani jednego spektaklu „Marii…” do końca sezonu. Podobno w nowym sezonie w teatrze zacznie się remont. Czyżby więc dyrektor TW, Marek Szyjko, zainwestował w produkcję konkurencyjnych scen ot, tak sobie? Dziwne to jest nie mniej, jak to, że na skutek planowanego remontu zniknie (znajdujący się obok orkiestronu) magazyn instrumentów. Pomijając już to, że z dolnego foyer znikną szatnie. Ba, zniknie całe foyer. Marek Szyjko zaplanował bowiem budowę w tym miejscu sceny kameralnej. Można więc przypuszczać, że już niedługo zniknie sam Teatr Wielki, jakim znamy go od blisko 45 lat. Bo jeśli chodzi o kwestie artystyczne, to teatr znika już od ponad dwóch lat. Niknie na naszych oczach.
W 1992 roku, w roku jubileuszu 25-lecia Teatru Wielkiego i latach kryzysu w kulturze, teatr nie miał pieniędzy nawet na zorganizowanie koncertu jubileuszowego. Na łamach „Wiadomości dnia” zorganizowałem akcję „Ratujmy Teatr Wielki” i udało się. Był jubileuszowy koncert (ofiarodawcom raz jeszcze przy okazji dziękuję), znalazły się pieniądze na funkcjonowanie teatru i to w kwitnącej formie (dyrektorem był wówczas Antoni Wicherek). Czy dziś tez potrzebna jest taka akcja? Jeśli tak, to myślę, że najpierw trzeba zastanowić się przed kim teatr należy ratować.
środa, 9 lutego 2011
Łódź: Teatr Wielki, Teatr im. Jaracza, Teatr Nowy
Etykiety:
Bernadetta Grabias,
Łódź,
teatr,
Teatr im. Jaracza,
Teatr Nowy,
Teatr Wielki,
Woś,
Zenon Kowalski
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Witam,
OdpowiedzUsuńodnośnie "Marii Stuart", to wyczytałem na stronie Teatru, że dla łódzkiej publiczności spektakl zaprezentowany bedzie we wrześniu przed planowanym remontem.
pozdrawiam