Opera Śląska na zakończenie sezonu
wznowiła "Aidę" w reżyserii Laco Adamika. Ale nie było
to, że tak powiem, zwykłe wznowienie: do muzycznej reformy dzieła
dyrektor Łukasz Goik zaprosił Tadeusza Kozłowskiego –
najwybitniejszego polskiego, jednego z najwybitniejszych
współczesnych dyrygentów operowych. Wybór ten sprawił, że
dostaliśmy dzieło muzycznie nowoczesne, mówiąc kolokwialnie –
odkurzone, pełne energii, blasku i tego, co Kozłowski bardzo lubi –
zróżnicowanej dynamiki.
Ale, co bardzo istotne, nie ulegające
jakimś modom przedziwnym, a dojrzałe, głęboko przemyślane, mądre
i emocjonalne. Nie wiem który już raz Kozłowski potwierdził swoją
klasę oraz to, że z każdego zespołu orkiestry potrafi wydobyć
to, co w nim najlepsze, a wcześniej jakby uśpione. Tu słowa
uznania dla muzyków, którzy zaufali autorytetowi i z oddaniem
zrealizowali jego wizję.
Nie inaczej było z solistami, którzy
zaproszeni do tej realizacji zostali z różnych stron świata.
Chwilami słychać było (zwłaszcza w duetach czy tercetach), że
każdy z solistów jest silną indywidualnością, chętnie forsującą
swoją wizję postaci. Trzymając spektakl w ryzach własnej wizji, Kozłowski pozwolił jednak artystom na pokazanie własnego rysu.
Pewnie nie było to łatwe, ale widzowie otrzymali efekt najwyższej
próby.
Wokalnym kunsztem skradł
przedstawienie Andrzej Dobber (Amonasro). Artysta wiele lat temu
ugruntował swoją pozycję na najważniejszych scenach europejskich
i amerykańskich. W Bytomiu pokazał jak imponująco nosi koronę
wybitnego barytona, a zarazem artysty umiejącego grać w zespole. To
wybitna osobowość i wspaniały głos.
Godnymi partnerkami Mistrza były:
Małgorzata Walewska (Amneris) i Tamara Haskin (Aida). Meksykański
tenor Luis Chapa, dysponujący ogromnym głosem, przypominał mi stylem
śpiewania Władymira Szczerbakowa, którzy przed chyba 20 laty śpiewał Radamesa w
łódzkim Teatrze Wielkim. I tak jak wówczas, gdy słuchałem
Szczerbakowa, tak i podczas niedzielnego przedstawienia, miałem
wrażenie, że momentami głos wymyka się artyście spod kontroli.
Przypuszczam, że śpiewak uwolnił wolumen przeznaczony dla widowni
na dwa tysiące miejsc, tymczasem widownia Opery Śląskiej jest
naprawdę niewielka...
W pozostałych partiach wystąpili
artyści związani z bytomską sceną, śmiało stając obok
światowych gwiazd. Warto dodać, że istnieje w Operze Śląskiej
obsada rodzima (niestety nie słyszałem i nie widziałem) – m.in.
Anna Wiśniewska Schoppa i Sylwester Kostecki. To dobrze, bo lubię,
kiedy teatr wystawia dzieła niekoniecznie posiłkując się gośćmi.
Oczywiście nie mam nic przeciwko zapraszaniu artystów (wręcz
przeciwnie), ale siłę teatru buduje własny zespół.
I w tym miejscu gratulacje dla chóru.
Tym większe, że chór nie jest duży, za to pięknie, odważnie
śpiewający. Tak trzymać!
W warstwie inscenizacyjnej Laco Adamik,
na maleńkiej scenie Opery Bytomskiej, w czyniącej cuda scenografii
Barbary Kędzierskiej, zrobił co mógł, by stworzyć widowisko.
Fot, materiały OŚl
Fot, materiały OŚl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz