Fortuna kałem sie tuczy


niedziela, 15 kwietnia 2018

Don Giovanni/Deutsche Oper Berlin

Piekła nie ma 


Pisząc o "Lady Macbeth mceńskiego powiatu" zżymałem się na opinię, jakoby w niemieckiej operze dominowali reżyserzy. No to mam za swoje: w "Don Giovannim" Roland Szwab nic sobie nie robi z Mozarta. Ot, dał mu kompozytor pretekst do inscenizowania w cały świat (i to całkiem sprawnego inscenizowania) a, że umarły kompozytor, to i zważać na jego nutki nie ma powodu, bo i tak reklamacji nie wniesie.
No to ja w imieniu Mozarta. Gdyby pan Szwab reżyserował "Don Giovanniego" w teatrze dramatycznym, to wyjąwszy totalnie infantylny finał, mógłbym być bardzo zadowolony. Bo jest tu - trochę uproszczona - myśl przewodnia: tytułowy bohater to uwodziciel, cynik i łobuz bez skrupułów i refleksji, który nawet z piekła i po śmierci zażartuje. Jest też sporo wyobraźni i biegłość w ustawianiu sytuacji oraz prowadzeniu postaci.
Kłopot jednak w tym, że kierunek w operze wyznacza partytura, a ta zupełnie pana Szwaba nie interesuje. Do tego stopnia, że nie każdy musi wszystko zaśpiewać, co napisane. A jak już śpiewa, to nie muszą być to koniecznie nuty z partytury. Ba, ktoś może śpiewać nawet wtedy, gdy w partyturze, zamiast nut, ma pauzę. I to w kilku taktach. To, że kierownik muzyczny udzielił akceptacji, daje mi wiarę w to, że piekła nie ma.
Poza inscenizacyjno-reżyserskimi nieporozumieniami (o dziwo wyszły spod wprawnej warsztatowo ręki) były na szczęście odkrycia zjawiskowe. Należy do nich młoda, ledwie 29-letnia Federica Lombardi, po mistrzowsku śpiewająca Donnę Annę (choć już po pierwszych frazach usłyszałem w niej Donnę Elwirę). Wszystko, co wokalnie zrobiła na scenie było znakomite. No i jeszcze mam "kawałek" satysfakcji: przed chwilą dowiedziałem się, że Donnę Elwirę ma już przygotowaną i tą właśnie partią w styczniu przyszłego roku zadebiutuje w Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Fety i fajerwerki.
Po nowojorskim debiucie jest natomiast Davide Luciano (Don Giovanni), który w tej inscenizacji śpiewa także Leporella (oczywiście nie jednocześnie, choć odwaga Szwaba mogłaby iść nawet tak daleko). To wybitnie utalentowany śpiewak wokalnie i aktorsko, tym bardziej mi żal, że okazji do posłuchania go w "Don Giovannim" było niewiele. Najwięcej bowiem czasu zajmowało śpiewakowi fikanie kozłów, robienie pompek, "medytacja" na jednej nodze, bieganie i wstawianie dźwięków spoza partytury.
Podobnie było w przypadku migotliwego Leporella w wykonaniu Roberta Gleadowa. Brawa za umiejętności, które wzbudzają nadzieję na piękne kreacje w bardziej rozsądnych realizacjach. Z grona wykonawców przykuła też moją uwagę Siobhan Stagg - sprawna aktorsko i dobra wokalnie Zerlina. Pozostali byli, jak to w niemieckiej operze stołecznej - solidni i niezawodni.

Wybierających się na ten spektakl, a przyzwyczajownych do mozartowskiego stylu pragnę uprzedzić: w DOB nie grają "lekkiego" Mozarta. Pod masywną batutą Friedemanna Layera Mozart jest tu bardziej... beethovenowski.
A skoro piekła nie ma, to i Rolanda Szwaba tam nie poślę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz