Fortuna kałem sie tuczy


poniedziałek, 13 marca 2017

Edward II - Deutsche Oper Berlin


DOB w czołówce

„Edward II” to chyba najnowsza opera na świecie, zamówiona przez Deutsche Oper Berlin u Andrei Lorenzo Scartazziniego. Jej prapremiera światowa odbyła się w DOB 17 lutego 2017 roku, w inscenizacji Christofa Loy’ego. Wypada od razu dodać – w znakomitej inscenizacji.
Spektakl obejrzałem 9 marca, znajomi obecni na premierze, ciekawi byli moich wrażeń. Powiedziałem, że byłem jednocześnie zachwycony, obojętny i rozczarowany. Jak to możliwe?
Zachwyciła mnie inscenizacja i reżyseria, muzyka była mi obojętna, zaś rozczarowało libretto. Spróbuję wytłumaczyć się ze wszystkiego.
Libretto Thomasa Jonigka, oparte na dramacie Marlowe’a i literackich opracowaniach historii władcy Anglii, jest bardzo płaskim, plakatowym przekazem, a zarazem publicystyczno-gazetowym manifestem proweniencji „Bilda” (u nas ta gazeta „Fakt” się nazywa). I nie mam tu na myśli eksponowania rozmaitego poziomu sensacji i okrucieństwa (co ze zrozumiałych względów w operze zajmuje istotne miejsce), a dość trywialny przekaz, w finale wręcz wyeksplikowany tak bardzo wprost, że z teatrem, a nade wszystko z metaforą, nie mający wiele wspólnego: artyści, realizując wolę librecisty, wprost zwracają się do widowni, komentując „losy” paragrafu 175. Zrozumieją ów „manewr” jedynie wtajemniczeni: do początku lat 90. w Niemczech obowiązywało prawo (w paragrafie 175 zapisane) dyskryminujące kontakty homoseksualne.
Pod tkanką historyczną – jest ona treścią opery - librecista „Edwarda II” przekazuje emocje towarzyszące przemianom przełomu… tysiącleci. I to jest nawet bardzo zgrabne: proporcje między XIV i XX wiekiem wydają się zachowane i szokujące. To najmocniejsza strona literacka opery. Niestety, wspomniany publicystyczny finał jest dla współczesnych, liberalnych odbiorców, czymś w rodzaju walenia młotkiem po głowie. Zupełnie, jakby Jonigk nie zauważył, że jesteśmy w XXI wieku. Na dodatek w Berlinie – mieście będącym symbolem swobody poglądów, myślenia, a także obyczaju (co zresztą udowadniają swoimi inscenizacjami m.in. Barrie Kosky, czy Sascha Waltz).
Tym większy mam szacunek do Christofa Loy’ego, który opierając się na niedoskonałym libretcie i dość obojętnej muzyce Scartazziniego (nowoczesność kompozycji, nie wiedzieć czemu, niemal całkowicie „wyprowadza” z opery sceny ansamblowe – pomijając relacje chór - soliści), zrealizował spektakl nie tylko wielce zajmujący, ale i zachwycający: ubogacający wyobraźnią dość skromnymi środkami operującego kompozytora, zarazem wspierając cokolwiek kulawą literę libretta.
Ogromną zasługę w powodzeniu tego trudnego przedsięwzięcia mają wykonawcy, wszyscy przekonujący aktorsko i imponujący wokalnie: Michael Nagy (Edward II), Isabella (Agneta Eichenholz), Gaveston (Ladislav Elgr), Mortimer (Andrew Harris), Angel (Jarret Ott).
Berlin przyjął najnowszą produkcję DOB znakomicie. Publiczność długo bije brawa, po spektaklu chętnie dyskutuje, przedstawienie komentowane jest żywiołowo. Choć dzieło nie wydaje się doskonałe, to jednak można przypuszczać, że historia muzyki będzie dlań łaskawa. Gdyby udoskonalić libretto i cokolwiek skomplikować warstwę muzyczną, można byłoby liczyć na sukces międzynarodowy. Kto wie? Autorzy mogą to uczynić w każdej chwili.  



1 komentarz: