Kosky jest dobry na wszystko
Barrie Kosky, szef Komische Oper Berlin, od kilku sezonów
proponuje zupełnie nową wizję teatru muzycznego. KOB, z instytucji popularnej, pod
jego dyrekcją staje się elitarną (zaskakująco przy tym zachowując profil całkiem
lekki). Na jednej szali wagi Kosky kładzie np. „Rusałkę” Dworzaka, na
przeciwnej „Ball im Savoy” Abrahama. „Rusałka” to intelektualna gra ascetycznej
inscenizacji z XIX-wieczną baśnią, „Ball…” – rozgrywka z czasem początków faszystowskich
Niemiec (Abraham napisał swoje dzieło tuż przed przejęciem władzy przez Adolfa
Hitlera).
O ile w „Rusałce”
mamy świat przedstawiony jako zamknięte „akwarium”, do którego dostęp mają
jedynie wtajemniczeni, to w „Balu…” świat jawi się jako otwarte pudełko z
cukierkami. Ale… nie wszystkie mają słodkie nadzienie.
W pozornie beztroskiej zabawie (gagów sytuacyjnych jest tu mnóstwo) sfer wyższych i średnich kryją się strachy i myśli jak najgorsze. Błacha anegdota o małżeńskiej zdradzie u Kosky’ego zamienia się w opowieść o pogubieniu wartości, zagubieniu w samozachwycie, w grze znaczeń i pozorów.
W rozbuchanej inscenizacji - nie stroniąc od dosłowności graniczącej z wulgarnością - Kosky prowadzi bohaterów Abrahama przez mielizny kłamstw niewinnych (?) po ich konsekwencje. „Bal…” Kosky’ego ogląda się przynajmniej na dwóch poziomach: politycznej gry i społecznych umizgów. Niestety, w obu sytuacjach nie ma wygranych.
W operetce Abrahama owszem, jest jakiś happy end. Ale nie u Kosky’ego.
Kosky pokazuje rzeczywistość, w której świat się wali, a my się śmiejemy. I to jest strasznie dojmujące.
Symbolem upadku jest para głównych bohaterów: Madeleine (wspaniała Dagmar Manzel) i Aristide (Christoph Späth). Oboje chcą i boją się. Oboje nie mają ochoty, a zarazem pragną. Sytuacja absurdalna.
Katalizatorem na być osoba Tangolity: u Abrahama ponętnej artystki, której pragną wszyscy, u Kosky’ego - kobiety-modliszki, tak samo pociągającej, jak odrażającej, jednak wciąż konwencjonalnej (znakomita w tej roli Agnieszka Zwierko). Ale „katalizator” zawodzi, bo… tchórzy (świetna scena ucieczki Tangolity, która właściwie nie może zniknąć, bo tren jej płaszcza „ciągnie” się przez scenę długo po zniknięciu jego właścicielki).
Nie może też nic poradzić sztuka (symbol wyzwolenia) w uosobieniu najbardziej wyzwolonej artystki Daisy (wspaniała aktorsko i wokalnie Katharine Mehrling).I mamy trochę takie zwycięstwo przez porażkę…
Kosky wyniósł KOB na wysokość poważnego, intelektualnego teatru. To już nie tylko rozrywka i miłe spędzanie czasu. To przemyślane mierzenie się z rzeczywistością za pomocą sztuki. I nie ma znaczenia, czy jest to „Jarmark Soroczyński” czy „Bal w Savoyu”. Kosky jest dobry na wszystko.
W pozornie beztroskiej zabawie (gagów sytuacyjnych jest tu mnóstwo) sfer wyższych i średnich kryją się strachy i myśli jak najgorsze. Błacha anegdota o małżeńskiej zdradzie u Kosky’ego zamienia się w opowieść o pogubieniu wartości, zagubieniu w samozachwycie, w grze znaczeń i pozorów.
W rozbuchanej inscenizacji - nie stroniąc od dosłowności graniczącej z wulgarnością - Kosky prowadzi bohaterów Abrahama przez mielizny kłamstw niewinnych (?) po ich konsekwencje. „Bal…” Kosky’ego ogląda się przynajmniej na dwóch poziomach: politycznej gry i społecznych umizgów. Niestety, w obu sytuacjach nie ma wygranych.
W operetce Abrahama owszem, jest jakiś happy end. Ale nie u Kosky’ego.
Kosky pokazuje rzeczywistość, w której świat się wali, a my się śmiejemy. I to jest strasznie dojmujące.
Symbolem upadku jest para głównych bohaterów: Madeleine (wspaniała Dagmar Manzel) i Aristide (Christoph Späth). Oboje chcą i boją się. Oboje nie mają ochoty, a zarazem pragną. Sytuacja absurdalna.
Katalizatorem na być osoba Tangolity: u Abrahama ponętnej artystki, której pragną wszyscy, u Kosky’ego - kobiety-modliszki, tak samo pociągającej, jak odrażającej, jednak wciąż konwencjonalnej (znakomita w tej roli Agnieszka Zwierko). Ale „katalizator” zawodzi, bo… tchórzy (świetna scena ucieczki Tangolity, która właściwie nie może zniknąć, bo tren jej płaszcza „ciągnie” się przez scenę długo po zniknięciu jego właścicielki).
Nie może też nic poradzić sztuka (symbol wyzwolenia) w uosobieniu najbardziej wyzwolonej artystki Daisy (wspaniała aktorsko i wokalnie Katharine Mehrling).I mamy trochę takie zwycięstwo przez porażkę…
Kosky wyniósł KOB na wysokość poważnego, intelektualnego teatru. To już nie tylko rozrywka i miłe spędzanie czasu. To przemyślane mierzenie się z rzeczywistością za pomocą sztuki. I nie ma znaczenia, czy jest to „Jarmark Soroczyński” czy „Bal w Savoyu”. Kosky jest dobry na wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz