Fortuna kałem sie tuczy


sobota, 24 września 2016

Festiwal Filmowy Gdynia, część 6

Postawiłem stopnie :) 

O godz. 19 rozpocznie się ceremonia wręczenia nagród tegorocznego festiwalu w Gdyni. Tymczasem postawiłem swoje noty filmom (w skali od 1 do 5). Mam nadzieję, że Grand Prix dostanie Smarzowski za „Wołyń”. Pewnie będzie też nagroda dla Kolak, Seweryna, Koniecznej, Ogrodnika, może i Majchrzaka, Mamony. Sądzę, że z nagrodą wyjedzie z Gdyni Kolski, może także Rosa… Zobaczymy.
 • "Czerwony pająk", reż. Marcin Koszałka – 3
• "Fale", reż. Grzegorz Zariczny – filmu nie widziałem
• "Jestem mordercą", reż. Maciej Pieprzyca – 3,5
• "Kamper", reż. Łukasz Grzegorzek – 3,5
• "Królewicz Olch", reż. Kuba Czekaj – 2
• "Las, 4 rano", reż. Jan Jakub Kolski – 4,5
• "Na granicy", reż. Wojciech Kasperski – 3
• "Ostatnia rodzina", reż. Jan P. Matuszyński – 4
• "Plac zabaw", reż. Bartosz M. Kowalski – 1
• "Planeta Singli", reż. Mitja Okorn – 4
• "Sługi boże", reż. Mariusz Gawryś – 3
• "Szczęście świata", reż. Michał Rosa – 4
• "Wołyń", reż. Wojciech Smarzowski – 5
• "Wszystkie nieprzespane noce", reż. Michał Marczak – 1
• "Zaćma", reż. Ryszard Bugajski – 2
• "Zjednoczone stany miłości", reż. Tomasz Wasilewski – 4

piątek, 23 września 2016

Festiwal Filmowy Gdynia część 5

Grand Prix dla "Wołynia"?

Trzynasty film w konkursie: „Na granicy” Wojciecha Kasperskiego. I kolejny na tym festiwalu film gatunkowy: thriller/sensacja/kryminał. Akcja toczy się na granicy, w Bieszczadach. Ale jakoś nie było okazji (poza czołówką), by góry pięknie sfotografować, bo akcja filmu toczy się głównie w strażnicy. Kiedyś przetrzymywano tu więźniów, bo „ i tak nie było dokąd uciekać”. Andrzej Chyra, ojciec samotnie wychowujący dwóch dorastających synów, kiedyś pracował w straży granicznej, ale dlaczegoś przestał i teraz chce wrócić. Idzie z bazy do strażnicy, a tam pojawia się przemarznięty i zakrwawiony Marcin Dorociński. Wiadomo jest od razu, że on jest zły. Później trochę zła przybywa, chłopcy się boją, bo tata poszedł śladami złego przybysza, a ten nie przestaje zagrażać nawet, kiedy jest trzymany na muszce. Pod koniec pada kilka strzałów, ciosów nożem i uderzeń pięściami. Bilans: trzy trupy, jeden postrzelony, jeden mocno pobity, jeden bez szwanku, z tym, że żywi poszarpani psychicznie. Szału nie ma, grozy nie ma, zaskoczeń też. No, może poza jednym: kiedy synek tłucze saperką Dorocińskiego po plecach, ten krzyczy „o kurwa”, a widzowie w kinie się śmieją. Fajny thriller, nie?

Bartosz M. Kowalski pokazał w Gdyni „Plac zabaw”.  Opiekę artystyczną nad debiutem sprawował Wojciech Smarzowski. Nie umiem wytłumaczyć tych faktów: z jednej strony znakomity reżyser w roli opiekuna, z drugiej – film na poziomie nieudanej etiudy studenta. I to studenta innego niż rezyseria kierunku. Nieporozumienie.

I wreszcie Smarzowski w roli głównej: „Wołyń”. Film potwornie trudny w realizacji, wstrząsający, pełen okrucieństwa i rozpaczy. Film – idea. Dawno nie widziałem tak dobrze zrobionego filmu, tak poruszającego, głęboko mądrego. Poruszająca jest w tym filmie każda scena, każdy dialog, nawet poszczególne ujęcia mają moc rażenia pocisku.
„Wołyń” to nie tylko krzyk rozpaczy bohaterów: Polaków i Ukraińców  zadławionych falą wzajemnej nienawiści, to nie tylko świadectwo zbrodni, ale także ogłupienia i zmanipulowania niewykształconych ludzi, którzy nasączeni jadem zachowują się jak zwierzęta. To film o tym, że codziennie powinniśmy powtarzać: przebaczamy i prosimy o wybaczenie. Bo jeśli tak nie zrobimy, wszystko może się powtórzyć. „Wołyń” wreszcie to ostrzeżenie przed ksenofobią, nacjonalizmem, to nawoływanie o opamiętanie, uczenie się historii z rozumem i wyciąganie z tej nauki wniosków. Codziennie wyciąganie wniosków.
Moim zdaniem „Wołyń” to najpoważniejszy kandydat do tegorocznego Grand Prix Festiwalu. 

czwartek, 22 września 2016

Festiwal Filmowy Gdynia, odcinek 4

Po czyjej jesteś stronie?

Czwarty dzień festiwalu zacząłem projekcją „Czerwonego Pająka” Marcina Koszałki. To kolejny film kryminalny (jak na 16 konkursowych tytułów, 4 kryminały to sporo), który charakteryzują dobre zdjęcia (Koszałka) i kolejna dobra rola  Adama Woronowicza (to aktor z gatunku niezawodnych). I już.

Drugim filmem dziś była „Ostatnia rodzina” w reżyserii Jana P. Matuszyńskiego. Film ogląda się bardzo dobrze, bo to bardzo dobrze zrealizowany film: staranna reżyseria, dobre dekoracje, wspaniałe role, wręcz transfiguracje: Andrzeja Seweryna (Zdzisław Beksiński), Dawida Ogrodnika (Tomasz Beksiński) i Aleksandry Koniecznej (Zofia Beksińska).  Scenariusz Roberta Bolesty też dobry. Lubię kiedy dramat nie jest wyłącznie dramatem, podoba mi się, kiedy jest w nim odrobina humoru, groteski, szczypta sarkazmu i szaleństwa. Dopóki nie obejrzałem „Powidoków” Andrzeja Wajdy, myślałem, że to ciekawe kino obyczajowe, w którym zabrakło kontekstu społecznego, politycznego, wreszcie… pokazania artysty poprzez jego twórczość (lub odwrotnie, bo przecież tak też można). Ale… zobaczyłem „Powidoki”.

40. film Andrzeja Wajdy to dzieło wybitne. Opowiadające o losie artysty, zdeterminowanym czasem, w jakim żył, ludźmi, jakich miał obok siebie, zdeterminowanym wrażliwością, osobowością, polityką, aspektem społecznym, materialnym. To dzieło wybitne także dlatego, że pokazujące los jednostki w sposób liryczny, a zarazem w epickim ujęciu. Wreszcie, jest  to dzieło wybrzmiewające - w niewypowiedziany sposób - współcześnie. Jednym słowem, jest to cały Wajda w swej najwyższej formie, znanej z „Kanału”, „Popiołu i diamentu”,  „Wszystkiego na sprzedaż”, „Ziemi obiecanej”, „Wesela”, „Człowieka z marmuru”. Wajda, opowiadając o jednym z najwybitniejszych artystów lat 20., 30. i 40. minionego wieku, opowiedział także o Polsce wczesnych lat 50. i o Polsce współczesnej.
Tytuł „Powidoki”, zestawiony z „Teorią widzenia” Strzemińskiego (i kontekstem historycznym), działa porażająco.
W jednej ze scen oficer S.B. pyta Strzemińskiego (doskonała! rola Bogusława Lindy), po czyjej jest stronie. Strzemiński odpowiada: - Po swojej.
Nie wszystkim będzie się ten film podobał… 

środa, 21 września 2016

Festiwal Filmowy Gdynia, odcinek 3

Czasem lepiej noc przespać

„Zjednoczone stany miłości” Tomasza Wasilewskiego zostały już zrecenzowane po premierze, więc rozpisywał się nie będę. Film utrzymany w stylistyce „Płynących wieżowców” z ciekawimy rolami Magdaleny Cieleckiej, Doroty Kolak, Marty Nieradkiewicz i Julii Kijowskiej. Interesujący scenariusz, dobra reżyseria. Mam tylko jedno ale: lubię, kiedy film jest opowiadaniem, tymczasem „Zjednoczone stany miłości” to splecione ze sobą trzy nowele. Chciałbym więcej.

Dziś obejrzałem też „Zaćmę” Ryszarda Bugajskiego opowiadającą o Julii Brystygerowej – postaci autentycznej, pani pułkownik SB, którą cechowało patologiczne okrucieństwo wobec przesłuchiwanych. W filmie Bugajskiego Krwawą Lunę (bo tak ją nazywano) gra brawurowo Maria Mamona. Jest damą w kostiumiku Chanel, perfumami Chanel 5 pachnącą. Jest niewierzącą Żydówką, która szuka własnej drogi do Boga (którego nie ma). Jej koleżanka z młodości, lwowska Żydówka – teraz zakonnica, zresztą niewierząca (w tej roli Małgorzata Zajączkowska) mówi najmocniejsze zdanie w filmie: Bóg jest metaforą.
 
To zdanie i kreacja Mamony to najlepsze, co jest w tym filmie, pogrążonym w mistycyzmie i koszmarach wspomnień głównej bohaterki. Zadziwiło mnie natomiast warsztatowe podejście Bugajskiego do tematu: doświadczony i znakomity przecież reżyser, dał nam obraz epigoński, nienowoczesny,  w duchu polskiej kinematografii lat 90. osadzony. Dziwne. I jeszcze jedno: niepokojąco „Zaćma” kojarzyła mi się z „Idą”…

Od chwili ogłoszenia konkursowej „szesnastki” byłem zdumiony, że w konkursie głównym znalazła się „Planeta Singli” Mitji Okorna. Bo niby co robi w tym gronie komedia romantyczna? Sam Okorn zauważył przed projekcją, że Gdynia nie potrzebowała „Planety…”, ale Gdynia potrzebowała „Planety…”. I coś w tym jest, bo okazało się, że komedia romantyczna może być dobrym filmem. Nie liczyłbym na deszcz nagród, ale przyznać muszę, że film broni się pewną dezynwolturą w podejściu do samego gatunku. Okorn nie boi się „docisnąć”, pójść w stronę absurdu (czym pokazuje, że ma dystans do tego, co robi), a nawet farsowości. Zaufali mu aktorzy, ale nie tylko jemu, bo i zgrabnemu scenariuszowi.  Ponad dwie godziny projekcji mija błyskawicznie. I chociaż od pierwszej do ostatniej sceny wiemy co będzie się działo, to niektóre sytuacje i dialogi zaskakują. Była też kwestia, która, jak modnie dziś się mówi, zrobiła mi dzień. Jeden z bohaterów do nawiedzonej fryzjerki zwraca się tymi oto słowy: „Słyszałem, że jest pani psychologiem włosów”. Tak, w tym cytacie zamyka się psychologia tego filmu, ale czasami i śmiech niekiedy może być nauką, kiedy się z przywar, nie osób natrząsa, że tak „odbije mi się” Krasickim .


Przed chwilą wróciłem z projekcji filmu „Wszystkie nieprzespane noce”, który zrealizował Michał Marczak.  Powiem tylko, że wyszedłem z kina po 20 minutach. Jeśli ktoś chce wiedzieć, o czym bełkoczą po pijanemu podczas rozmaitych imprez dwudziestolatkowie – zapraszam. Mnie te 20 minut pokazało, że bełkoczą o niczym.  Tymczasem cieszę się na jutrzejszy pokaz „Powidoków” Andrzeja Wajdy. 

wtorek, 20 września 2016

Festiwal Filmowy Gdynia, odcinek 2

Z kamieniem na szyi

Po wczorajszych „Sługach bożych”, dzisiaj gatunek sensacyjno-kryminalny reprezentował film Macieja Pieprzycy „Jestem mordercą” (http://www.festiwalgdynia.pl/program/filmy/-1--2280-_jestem-morderca-.html), sklasyfikowany jako triller psychologiczny . To drugie w twórczości reżysera zamierzenie się z tym samym tematem (18 lat temu Pieprzyca zrealizował film dokumentalny o Zdzisławie Marchwickim pod tym samym tytułem).  Film  AD 2016 nie jest jednak rodzajem dziennikarskiego śledztwa, do którego  po latach wraca scenarzysta (także Pieprzyca). Reżyser i autor scenariusza stara się raczej odwzorować wypadki, jakie miały miejsce na początku lat 70. ub. wieku. I tak, jak w filmie dokumentalnym, tak i teraz sugeruje, że skazanie mordercy 14 kobiet (w filmie jest ich 12) było swego rodzaju farsą.  Głowę sprawcy (albo i nie sprawcy) ofiarowano ówczesnemu I sekretarzowi komitetu  wojewódzkiego PZPR – Edwardowi Gierkowi (jedną z ofiar wampira była bratanica Gierka).  Wartością dodaną do śledztwa jest ukazanie degrengolady moralnej, w jakiej pogrążona była wtedy milicja. Może to dobra lekcja historii dla widzów nie mających wiedzy o tamtych czasach? 
Wcześniej, na lekki początek dnia, wybrałem kino obyczajowo-rozrywkowe. „Kamper” (http://www.festiwalgdynia.pl/program/filmy/-1--2281-_kamper.html) Łukasza Grzegorzka to film niezobowiązujący, dość lekko i dowcipnie opowiadający historię rozpadu młodego małżeństwa (Marta Nieradkiewicz, Piotr Żurawski). Anegdota prowadzona jest klarownie, film ma wdzięk i miło będzie się go oglądało. I właściwie to już wszystko…
Betonowe buty i kamień na głowę założył mi Jan Jakub Kolski. Później tylko wrzucił w mrok filmu „Las 4. rano” (http://www.festiwalgdynia.pl/program/filmy/-1--2285-_las-4-rano.html). To niewątpliwie bardzo osobista wypowiedź reżysera, związana z traumą po stracie córki Zuzanny, której film jest dedykowany. Pokazana na ekranie przypowieść jest jedną wielką metaforą, której trzeba doświadczyć wizytując kino. Opowiadać o niej, czy ją streszczać to tylko dawać świadectwo na prawdziwość myśli Antoine’a de Saint Exupery’ego: „Odrzuć próżny dźwięk słów i patrz”.
Film Kolskiego ma nie tylko potężną siłę emocjonalną, ale także, jak zwykle u tego reżysera, wielką urodę obrazu, szlachetność kadru, precyzję, inteligencję. I bardzo dobrą rolę Krzysztofa Majchrzaka.

Festiwal Filmowy Gdynia, odcinek 1

Inauguracja 

41. Festiwal Filmowy w Gdyni wystartował. Inauguracja nie była spektakularna: Agnieszce Odorowicz (byłej szefowej PISF wręczono Złotą Akredytację z numerem 001 i pokazano film „Królewicz olch” (http://www.festiwalgdynia.pl/program/filmy/-1--2284-_krolewicz-olch.html) w reżyserii Kuby Czekaja. Lekko autystyczny, genialny nastolatek próbuje  zdefiniować świat metodą zero-jedynkową. Scenariusz (reżysera) naszpikowany jest poezją Goethego i odwołaniami do symbolik Freuda i Junga. Film ma trzy zakończenia (owszem, każde inne), dokumentujące (każde) wrażliwość scenarzysty, którą reżyser przekłada na bardzo zero-jedynkowy obraz rzeczywistości. Film, w zamyśle bardzo interesujący, materializuje się jako intelektualna mistyfikacja: mnogość tropów prowadzi do sytuacji bardzo dziwnej: z jednej strony mamy poważne wersje zdarzeń, z drugiej ich ośmieszenie. Jeśli reżyser chciał rozmawiać poważnie, to się pogubił. Jeśli miała to być parodia metafizyki, to wystarczyło  zrealizować skecz. I jeszcze od tego muzyka… Ten walc Szostakowicza… Tak bez gustu… Para poszła w gwizdek. Szkoda.
Jako pilny festiwalowicz przed inauguracyjnym pokazem obejrzałem dwa inne filmy. Na pierwszy ogień – „Sługi Boże” (http://www.festiwalgdynia.pl/program/filmy/-1-1-2290-_slugi-boze.html) w reżyserii Mariusza Gawrysia z interesującą rolą Bartłomieja Topy. Na pierwszy rzut oka dobrze zrealizowane kino gatunkowe, bo to film sensacyjno-kryminalny. Po chwili dostrzega się jednak scenariuszowe uproszczenia, by nie powiedzieć mielizny, sama zaś reżyseria (poprawna) okazuje się być tylko akademicka. Ot – film telewizyjny, rozciągnięty metrażowo do kinowego. Interesujące, w scenariuszu, zwroty akcji na ekranie, niestety, nie zostały uzasadnione. Gorzej, że w realizacji zapomniano o „pozamykaniu” rozpoczętych wątków (żal  np. Adama Woronowicza, który przez pól filmu obdarowuje go talentem tylko po to, żeby zaniknąć bezpowrotnie). No… tak się nie prowadzi wątków, tym bardziej w kryminale. Film ten pozostanie jednak w mojej pamięci na długo, albowiem po raz pierwszy w życiu zdarzyło się, że projekcja filmu trwającego zaledwie 100 minut, została zerwana 26 razy. Jak na Festiwal Polskich Filmów Fabularnych to wynik okazały. Projekcję oglądałem w Multikinie.
W tym samym miejscu, już bez takich „atrakcji” zobaczyłem „Szczęście świata” (http://www.festiwalgdynia.pl/program/filmy/-1-1-2291-_szczescie-swiata.html)  w reżyserii renomowanego twórcy -  Michała Rosy – autora takich filmów jak „Gorący czwartek”, „Farba”, „Co słonko widziało” czy wspaniałej „Rysy”. Nie wiem na jakie manowce poszedł teraz Michał Rosa, ale chciałbym, żeby szybko z nich powrócił. Choć „Szczęście świata” to film poruszający , to jednak zapętlony w manierze nieruchomych ujęć, świecie statycznyc h scen i, co zdumiewające przy znakomitym przecież warsztacie tego twórcy, jakiś taki artystowski… I znów z nie dokończonymi wątkami (czyżby to nowa szkoła filmowej narracji?).  Światłem tego filmu jest postać żydowskiej prostytutki w ujmującej kreacji Karoliny   Gruszki. Ponieważ film bardzo się dłuży, miałem okazję zastanawiać się czy Karolina Gruszka jest piękniejsza od siebie samej, czy bardziej od siebie utalentowana. Piękna, naturalna, organicznie zagrana rola.
Wieczorem, po inauguracji był bankiet. Eklektyczny, trochę zmanierowany, ale uroczy. I znajomi, znajomi, znajomi: Filip Bajon, Marzena Mróz-Bajon, Łukasz Maciejewski, Mariusz Ostrowski, Kasia Figura, Monika Strzępka, Małgośka Potocka, Kinga Preis, Hanna Bakuła…  Fajnie jest być w Gdyni.