Fortuna kałem sie tuczy


poniedziałek, 29 listopada 2010

Neurolog Danuta Gołębiewska

Bez tytułu
Wśród moich znajomych Czytelników bloga poszukuję osób znających panią doktor neurolog Danutę Gołębiewską (z Łodzi). Z góry dziękuję za pomoc.

piątek, 26 listopada 2010

I Międzynarodowy Festiwal Teatralny Klasyki Światowej. Łódź, Teatr im. Jaracza

Puściłem wodze 

Kiedy rozmawiałem z Wojciechem Nowickim i Waldemarem Zawodziński, dyrektorami łódzkiego Teatru im. Jaracza o festiwalu, który prezentowałby nowe odczytania klasyki, mierzyliśmy wysoko. I z dystansem. Jednak miało być międzynarodowe jury, nagrody za reżyserię (reinterpretację), nagrody za kreacje aktorskie. Przy okazji festiwalu miała być także wręczana nagroda za polskie tłumaczenie. Waldemerowi Zawodzińskiemu, który wymyślił, by powołać taką nagrodę do życia, szczególnie na niej zależało. Ba! Któż lepiej od reżysera potrafi docenić siłę i poezję słowa.A XXI wiek (i koniec XX) wymaga nowych przekładów: język bardzo zmienił się w ostatnich 20-30 latach.
Tymczasem nie ma jury, nie ma nagród, nie ma dreszczyku emocji. Szkoda. Przegląd się zrobił.Szkoda też, że nie udało mi sie zostać przy festiwalu, ale to osobny temat. Teraz, niestety, zajęcia nie pozwalają mi nawet w nim  uczestniczyć. Oglądałem jedynie inauguracyjny spektakl: „Panny z Wilka” w reżyserii Alvisa Hermanisa z Teatru w Bolonii. Formalnie przedstawienie pełne uroku, niestety, troszkę zimne, zakochane w sobie. Postaci kobiet rozkochanych w Wiktorze nie tworzą barwnego kalejdoskopu charakterów; są jak jedna, przejęta sobą kobieta. A nie tak jest u Iwaszkiewicza i nie o to chodzi w „Pannach...” by były takie same. Jakas niedoskonałość interpretacyjna wkradła się Hermanisowi.
Po przedstawieniu zamieniłem kilka słów ze Zdzisławem Jaskułą, dyrektorem Teatru Nowego w Łodzi. Wrażenia miał podobne, ale do formy odniósł się z lekkim dystansem. - Tak się kiedys robiła dla dzieci – powiedział. Pewnie, że tak. I to właśnie u Hermanisa podobało mi się najbardziej: metafora pojemna i wysmakowana, a zarazem dziecięca wrażliwość. Uwielbiam w teatrze puszczać wodze wyobraźni.

sobota, 20 listopada 2010

Prosta historia o miłości i łódzka prowincja

Paranoja

Chciałem dziś pójść do kina na debiutancki film Arkadiusza Jakubika "Prosta historia o miłości". Wczoraj była premiera. Dużo dobrego mówi się o tym filmie. Mam coś o nim napisać.
Od wczoraj jestem w Łodzi, zatem do którego kina wybrać się? No do żadnego, bo w mieście, gdzie wszyscy kandydaci na radnych i prezydentów walczą o miasto, miasto nieoczekiwanie zamienia się w prowincję. Europejska Stolica Kultury 2016 - no śmiechu warte.
W kinie Cinema City film grają, ale nie w Łodzi. Tak samo w Multikinie (w Łodzi się nazywa Silver Screen) - grają w Polsce, w Łodzi nie.
Nie grają filmu w "Bałtyku", nie grają też w "Poloni" - kinie Stowarzyszenia Filmowców Polskich. To już paranoja. Jedyne kino w Łodzi, mające "Prostą historię..." w repertuarze to kino Charlie. Gra go całe dwa razy dziennie. W sali maleńkiej, dusznej, z maciupeńkim ekranikiem i bardzo niewygodnej. Lepsze warunki do oglądania filmów panują w mojej kuchni. I dlatego może ugotuję obiad do jedzenia, żeby czuć się w Łodzi bardziej światowo.

wtorek, 16 listopada 2010

Janyst, prokuratura, korupcja, kultura i biznes oraz maski. Oto Łódź

Gwoli prawdy i sprawiedliwości


Szanowny Panie Redaktorze,
Drogi Panie Wojtku

Tak się złożyło, że dopiero dziś dotarłem do wydania Pana periodyku „Kultura i biznes” nr 54. A w nim przeczytałem artykuł autorstwa Janusza Janysta pt. „Maski kapituły”. Jestem zdumiony, że tak skandalicznie nierzetelny dziennikarsko tekst mógł ukazać się w Pana wydawnictwie. Nie będę jednak gołosłowny, w odróżnieniu od autora artykułu, i wyłuszczę tego tekstu słabości.
Po pierwsze: szczytem nierzetelności są dywagacje na temat tego co słuszne, a co nie słuszne. W Kapitule Złotych Masek odbywa się głosowanie nad każdą zgłoszoną kandydaturą. Dyskutowanie z demokratycznym wyborem kojarzy mi się z kopaniem się z koniem. O tym kto dostanie nagrodę, decyduje gremium większością głosów. Nic nie poradzę na frustracje pana Janysta, że się do niego nie zalicza (może decydowało także to, że żaden z członków, w przeciwieństwie do pana Janysta, podczas okolicznościowych bankietów, nie upycha kanapek po kieszeniach).
Po drugie. Pan Janyst pisze: „tylko niektóre decyzje kapituły bywają przez nią samą (zapewne w poczuciu popełnionego błędu) – ach ten jedyny sprawiedliwy – naprawiane. Doskonale pamiętam jak znakomitą kreację aktora Teatru Jaracza, nagrodzono nie od razu, lecz dopiero po roku, po następnym sezonie, gdy ów aktor zdążył już za swą rolę otrzymać należne laury na konkursie w innym ośrodku”. W którym sezonie? Jakiego aktora to dotyczy? Może operujmy konkretami.
Pan Janyst ubolewa dalej, że nie zostały dostrzeżone debiuty dyplomantów Wydziału Wokalno-Aktorskiego łódzkiej Akademii Muzycznej, której jest pracownikiem. A może były inne, bardziej wartościowe debiuty? Ale skąd pan Janyst ma o tym wiedzieć, skoro w teatrach dramatycznych bywa dramatycznie rzadko?
Dalej autor pozwala sobie na twierdzenie, że „systematycznie ignorowana jest muzyka”. Otóż bzdura, jakich mało. W każdym roku Kapituła rozpatruje tę kategorię. Nagród faktycznie nie ma co rok, ale… to nie wina kapituły.
Jednak zakompleksiony Janusz Janyst brnie dalej i pisze: „we wspomnianej grupce „arbitrów” ukształtowanej, zdaje się w dużym stopniu na zasadach towarzyskich – nie ma nikogo z wykształceniem muzycznym”. Pominę kwestię względów towarzyskich – faktycznie, nie każdy może zaliczać się do towarzystwa. Ale pisać o ludziach, którzy – jako jedyni w Łodzi – podjęli się trudu i zaszczytu oceniania twórczości artystycznej w tym mieście per „arbitrzy” jest – będę elegancki – prostackie. To jednak kwestia klasy autora i nie będę się nad nią zatrzymywał. Kłamstwem natomiast jest twierdzenie, że nie ma w Kapitule nikogo z wykształceniem muzycznym. I to pierwsze zdanie, za które Wydawcę, bądź autora, Kapituła może pozwać do sądu.
Pan Janyst dryfuje dalej, wedle rozmiarów własnej wyobraźni i pisze sobie: „w corocznych ocenach punktuje się zresztą tylko niektóre elementy teatralnych realizacji”. A skąd pan to wie, skoro pana tam nie ma?
Dalej pan Janyst duma nad tym, że nie w każdym sezonie Kapituła wręcza Czarne Maski. „Przecież zawsze w teatrach zdarza się coś fatalnego” - upomina się o karanie zespołów jedyny przebrany w szaty sprawiedliwego. A skąd pan Janyst to wie? Czyżby poznał regulamin Kapituły?
Pisze sobie pan Janyst jeszcze, że na łamach „Kultury i biznesu” sugerował Czarną Maskę dla Kazimierza Kowalskiego. Panie Janyst! Pan może sugerować różne rzeczy, tymczasem decyduje gremium, w którym pana nie ma. A dlaczego tak jest, wie pan doskonale i lepiej będzie, jeśli tego nie wyjawię.
Pan Janyst brnie jednak wytrwale w pragnieniu obdarowania Czarną Maską Teatru Wielkiego. Dlaczego? Bo nie pasuje mu Kazimierz Kowalski (kiedyś dyr. TW), jako reżyser „Hrabiny” Moniuszki. I Janyst wyjaśnia sobie: „Sprawa miała się dość szybko wyjaśnić: w rachubę wchodziły względy korupcyjne, jeden z należących do łódzkiego „salonu” recenzentów brał z Teatru Wielkiego, zarządzanego wówczas przez p. Kowalskiego, pieniądze (za co musiał się pożegnać z posadką w redakcji, ale w kapitule jest nadal)”.
I ta karczma Rzym się nazywa. Skoro komuś (komu?) jest zarzucana korupcja, to rozumiem, że autor (a już na pewno wydawca) zgłosił sprawę do prokuratury. Bo korupcja to kryminał jest. I jeszcze jedno: gdzie odwaga autora? Kim jest ten skorumpowany dziennikarz, który pożegnał się z posadką? Jeśli pan Janyst nie poda nazwiska skorumpowanego członka Kapituły (lub nie odwoła tego, co napisał) – jako jej założyciel i członek – będę musiał pozwać do sądu Wydawcę „Kultury i biznesu”, a więc Pana, Panie Redaktorze, Panie Wojtku.
A tak na marginesie: przykre, że w swoim piśmie publikuje Pan tak elementarnie słabiutkie wypociny pana Janysta. Mam jednak nadzieję, że wyjaśnienie pomówień znajdzie się na łamach odpowiednio szybko, i że nie będziemy musieli spotykać się w Sądzie. Pomijam już przykrość, jaką swoimi „analizami” sprawił autor tym, za którymi, rzekomo, ujmuje się, atakując tych, którzy od blisko 20 lat starają się w Łodzi promować kulturę. Jaki w tym biznes?
Łączę pozdrowienia i życzę sukcesów.
Michał Lenarciński

PS. List adresuję do profesjonalisty, dlatego nie przytaczam stosownych paragrafów i artykułów prawa prasowego, mając pewność, że nie ma takiej potrzeby.

Ryszard Zembaczyński, prezydent Opola, potępia sceny gwałtu, pedofilii i homoseksualne w... teatrze

Sex w teatrze, skandal dla władzy

Prezydent Opola Ryszard Zembaczyński (dziś PO, debiutował w SD) zapowiedział inwestycje związane z rozbudową Teatru Lalki, „bo teraz tylko tam można prowadzić młodzież bez narażania na zgorszenia”.
- Mieliśmy w Opolu teatr dramatyczny ale zrobił się sadystyczny i sexi - ocenia prezydent.
Co go bulwersuje? Teatr im. Kochanowskiego i inscenizacja „Zmierzchu bogów” wyreżyserowana przez Maję Kleczewską. Przedstawienia nie widziałem, ale zaufani powiedzieli mi, że faktycznie, ostatnia premiera teatru wzbudziła wśród mieszczan wiele kontrowersji. W spektaklu mianowicie znalazły się sceny homoseksualne, pedofilskie czy gwałtu. No i co z tego?
Nie przepadam za realizacjami Kleczewskiej, ale nie mogę odmówić jej talentu. I chociaż przedstawienia nie widziałem (podkreślam po raz drugi), to – podkreślam po raz pierwszy – dlaczego miałoby tych scen w spektaklu nie być? Bo panu prezydentu się to nie podoba?
Panie prezydencie Opola: teatr i sztuka to wolność. I warto o tym pamiętać. Może faktycznie te sceny są okropnie wyreżyserowane. Jeśli tak jest, to można krytykować panią reżyser. Ale krytykować teatr za to, że pokazuje takie sceny? To kretynizm. Albo hucpiarska chęć zaistnienia w mediach z okazji wyborów.
Panu prezydentu gratuluję w tym wszystkim jednego, supertrafnego określenia, pod którym podpisuję się rękami i nogami: Tak, panie prezydencie: teatr jest sexi. Każdy teatr. Przy okazji gratuluję panu Tomaszowi Koninie (jest dyrektorem tego teatru), że udaje mu się prowadzić teatr w taki sposób, że stał się sexi.
PS. Na Teatr im. Kochanowskiego pan prezydent nie da pieniędzy, bo ich nie daje od 11 lat. Teatr im. Kochanowskiego podlega Urzędowi Marszałkowskiemu. I chwała Bogu.

poniedziałek, 8 listopada 2010

Joanna Kluzik-Rostkowska i Elżbieta Jakubiak wyrzucone z PiS

Koń, jaki jest - każdy widzi

Nic się nie dzieje ciekawego ostatnio, a jednak TVN 24 usiłuje wmówić mi, że zatrzęsła się ziemia, bo partia PiS wykluczyła dwie posłanki: Elżbietę Jakubiak i Joannę Kluzik-Rostkowską. Niemal na okrągło, w każdej autycji, omawia się aspekty owej ekstrakcji. Mówią o tym politycy ze wszystkich partii oraz bezpartyjni, komentują dziennikarze prasowi, radiowi, telewizyjni, satyrycy i artyści. Od dawna nikomu nie poświęcono tyle czasu antenowego, co tym paniom.
Najdziwniejsze, że z tych wszystkich omówień niewiele wynika. A to z dwóch powodów: koń, jaki jest – każdy widzi. To raz. Dwa – jakkolwiek się obrócisz, dupa zawsze z tyłu. Leją się z ekranu oczywiste oczywistości przewidywalne, jak zachowanie hedonisty w seraju.
I zastanawiam się co by było, gdybyśmy włączyli telewizor i usłyszeli tak:
W Białymstoku doszło do eksplozji cysterny z ropą, strażacy ugasili pożar, za kilka dni po naprawionych torach pojada pociągi we wszystkich kierunkach.
Z PiS wykluczono panie: Kluzik- Rostkowską i Jakubiak.
Jutro rano przelotne opady i zamglenia, będzie ciepło. Dobranoc państwu.
Wiedziałbym to, co wiem w dalszym ciągu. I w dalszym ciągu, jak komentatorzy i same posłanki, nie wiedziałbym co dalej.

Skrzydlate świnie Anny Kazejak

Skrzydlate świnie to wciąż nie Pegazy - nie poleciały

Już sam tytuł wzbudził we mnie pewne uprzedzenia; niezbyt wyrafinowany, by nie powiedzieć prostacki. Z drugiej strony jak magnes przyciągało mnie do "Skrzydlatych świń" nazwisko reżyser filmu - Anny Kazejak, znanej z doskonałego debiutu - "Ody do radości", filmu złożonego z trzech nowel, reżyserowanych przez Kazejak, Macieja Migasa i Jana Komasę.
Z przykrością muszę stwierdzić, że Kazejak nie dała tym razem możliwości docenienia jej reżyserskiego talentu, popisując się jedynie sprawnością warsztatową, wspartą dobrymi zdjęciami Michała Englerta i błyskotliwym montażem Jarosława Kamińskiego.


Więcej
http://www.se.pl/rozrywka/plotki/swinie-nie-poleciay_159139.html

czwartek, 4 listopada 2010

Magiczny zakątek na Allegro

Stolik

Jest taki sklep w Warszawie, który nazywa się „Magiczny zakątek” (ul. Godarda 16). Swoje artykuły sprzedaje też w serwisie Allegro. Wiem, bo chciałem kupić sobie stolik.
Obejrzałem zdjęcia, stolik mi się spodobał, ale – myślę sobie – po co mi kurier, kiedy do sklepu mam dwa kroki. Sam sobie odbiorę, zwłaszcza, że to właściwie nie stolik, a stoliczek. Telefon do sklepu jest na stronie. Wybieram numer.
- Dzień dobry. Chciałbym kupić stolik, zobaczyłem go na Allegro. W jakich godzinach mają państwo czynny sklep?
- Dzień dobry. Od godz. 10 do 18. Ale my nie mamy tu tego stolika, bo nie tmamy tu magazynu.
- Zatem jak robi się u państwa zakupy?
- A che pan sam odebrać?
- Dlatego pytam o godziny otwarcia sklepu.
- No to się możemy umówić na konkretny dzień, my ten stolik będziemy mieli w skepie i pan przyjdzie go sobie odebrać.
- Zatem umówmy termin już teraz, bo ja za chwilę przeleję pieniądze na państwa konto i za dwa, trzy dni – jak państwu wygodniej – przyjdę odebrać stolik.
- Dobrze, ale odbiór własny kosztuje 20 złotych.
- Słucham?
- No mnie się inaczej nie opłaca.
- Czy to jest uczuciwe?
- Tak jest i koniec. Inaczej by się nie opłacało. To kiedy pan przyjdzie po ten stolik?
- Nie przyjdę.

Zaiste magiczny to zakątek.

środa, 3 listopada 2010

Łódź nie będzie stolicą kultury

Dziś zaczynam od cytatu obszernego, ale po co sie powtarzać.

"Co złego to nie my" - powtarzają od trzech tygodni reprezentanci Łódź Art Center, komentując odpadnięcie Łodzi z konkursu o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. Czyżby nie czytali przygotowanej przez siebie aplikacji - nieprzejrzystej, niespójnej, pełnej frazesów i wszelkiego rodzaju błędów? - pyta Jędrzej Słodkowski.

Ciąg dalszy: http://lodz.gazeta.pl/lodz/1,35136,8597871,Aplikacja_LESK_2016__chaos__niechlujnosc_i_wodolejstwo.html?as=1&startsz=x


I warto przeczytać to, co Jędrzej napisał. I warto o tym pomyśleć. Zdaje się, że pierwszy raz ktos napisał, że król jest nagi...
Czy jest rzeczywiście? Uważam, że kilka osób, którym zależy, i które wiedzą, co mówią i mają coś do powiedzenia, powinny spotkać się (może już po wyborach) z władzami miasta i województwa i poważnie porozmawiać. Bo jakoś ostatnio (przynajmniej dwa lata)Łódź wychodzi na durnia.
Mam propozycję, by ułożyć listę kilkunastu osób, które mogłyby coś zdecydować w sprawie kultury w Łodzi. Osób, których ostatnio nikt nie słucha, bo nie opowiadają o wizjach (vide tekst Jędrka), za to je mają.

Teatr na Woli, "Nasza klasa", Tadeusz Słobodzianek. Ondrej Spisak

Potworna klasa
"Nasza klasa" Tadeusza Słobodzianka przerabia niemal stuletnią historię stosunków polsko-żydowskich w kontekście zmieniających się ustrojów i okupacji. Reżyserujący przedstawienie Ondrej Spisák wprowadził na scenę świat teatru w formie najczystszej, najprostszej, a więc najszlachetniejszej, dzięki czemu pozostawił widzom przywilej posługiwania się wyobraźnią. W tym przedstawieniu szkolne ławki są elementami kosmosu, w którym ludzie żyją podle i godnie, zdradzają, wybaczają, błądzą, choć nie starają się specjalnie, to przeważnie są mali, za to niebanalni. Właściwie w każdym przypadku marnują życie sobie i innym.

Więcej
http://www.se.pl/rozrywka/plotki/potworna-klasa_158584.html

PS. Inaczej być nie może, więc dobrze, że jest tak, jak jest